Kategorie:

Skubani Chinczycy

Chińczycy uwielbiają skubać. Przede wszystkim słonecznik, potem pieczone kasztany a potem cała reszta. W każdym sklepie jest duża półka z ziarnami, porównywalna wielkością do półki z alkoholami, czy ze słodyczami. Także wybór jest ogromny. A wydawałoby się, że słonecznik to tylko słonecznik. Ale nie, w przeciętnym sklepie w Chinach, słonecznik jawi się w kilkudziesięciu postaciach.

Stoiska z pieczonymi kasztankami są na każdym rogu. Kasztany są różnej wielkości, a ich ceny wahają się od 6 yunaów do 10 yuanów za jina (chińska miara wagi, równa 500 g). Ciepły kasztanek jesienną porą – pychota!

Gdy podróżowaliśmy pociągami w wakacje, to zauważyliśmy, że ziarna słonecznika i inne, to podstawowy prowiant podróżny (oprócz zupek chińskich oczywiście). Jak weszłam pierwszy raz do pociągu i zobaczyłam jak chmara Chińczyków wyciąga swoje zapasy ziaren, to stwierdziłam, że niezły bajzel będzie pod koniec podróży. Grubo się jednak myliłam. Na kilka przedziałów jest przydzielona specjalna osoba, która co najmniej raz na pół godziny zamiata każdy przedział.

Chińczycy swoim zwyczajem zarazili również mnie. Strasznie się wciągnęłam w tą skubaninę (Tede na początku się śmiał, ale potem też go to trochę zaabsorbowało, choć nie w takim stopniu jak mnie). Moja przygoda ze skubaniem zaczęła się od tego, że w aptekach nie mogłam znaleźć Magnezu + B6. Wydawało mi się to niemożliwe i absurdalne. W Internecie znalazłam jednak informację, że najwięcej magnezu zawierają ziarna dyni i słonecznika. Brak takich tabletek w aptekach stał się od razu zrozumiały.

Jest jednak pewien problem z ziarnami – są ciężkostrawne. Chińczycy mają jednak na to swoje sposoby. Po pierwsze suszone owoce, po drugie wrzątek.

Z wrzątkiem to jest oddzielna historia. W wyobrażeniach ludzi z Zachodu, Chińczyka łączy się z zieloną herbatą. Jest to oczywiście prawda, że Chińczycy dużo jej piją. Ale mamy wrażenie, że tak naprawdę najwięcej pije się samej gorącej wody. Dziwiło nas to oczywiście niezmiernie, bo woda jest dosyć nudna. Ale tu znów pierwsze wrażenie okazało się mylne. Ja również zaczęłam pić wrzątek ! :). W tym przypadku też zaczęło się niepozornie, bo od tego, że skończyła nam się „normalna herbata” (nazywana przez miejscowych „czerwoną” – na co Tadeusz ze zdziwieniem stwierdził, że rzeczywiście jest czerwona, czego wcześniej nie zauważył…). A że sklep gdzie taką sprzedają nie jest najbliżej, to zaczęłam pić po prostu ciepłą wodę (Tede miał jeszcze swoją kawę). I tak już zostało, herbata kupiona, a ja wciąż pije wrzątek :). No dobry jest po prostu :P.

Tede śmieje się, że się schińszczyłam i ma trochę racji. Jednak naśladowanie Chińczyków kulinarnie to co innego niż naśladowanie ich zachowań. Do tego drugiego wciąż nam bardzo daleko i wątpię, aby kiedykolwiek to nastąpiło. Jeśli chodzi o świat kulinariów, to chyba już całkowicie się w nim rozsmakowaliśmy. Co prawda wciąż brakuje nam polskiej bułki z serem (żółty ser jest co prawda dostępny w pewnych miejscach, ale za ogromne pieniądze) lub z chudziutką szynką z indyczka na śniadanie i od czasu do czasu jakiegoś polskiego obiadu, pysznej zupki (tutaj mają takie rzadkie i bez smaku najczęściej), ale tak samo będzie nam brakować chińskiego jedzenia w Polsce. Jedyne co mi wciąż sprawia kłopot to zaakceptowanie chińskich śniadań (o tym co tu się je na śniadania, napiszemy kiedy indziej, bo na razie zbieramy zdjęcia, żeby Wam pokazać), ale Tede nawet w tej kwestii już się odnalazł.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *