Kategorie:

Kuala Lumpur – pierwsze atrakcje

W mieście tym przewodnikowych „must see” jest bardzo mało i w zasadzie większość zdołaliśmy zobaczyć w ciągu dzisieszego ranka i południa. Zaczęliśmy od tego czym Kuala Lumpur zasłynęło na całym świece kilkanaście lat temu, czyli od najwyższego wówczas budynku na świecie – Petronas Towers (do dzisiaj najwyższe bliźniacze budowle – 452 m). W jego okolicy znajdował się bardzo przyjemny park, w którym spędziliśmy trochę czasu, przyglądając się raz miejskiej zieleni, stawom i brodzikom, a raz podnosząc głowę wysoko do góry, aby przyjrzeć się charakterystycznej budowli, która swoją drogą kojarzy mi się odrobinę z barcelońską Sagrada Familia, co jest kolejnym w krótkim czasie skojarzeniem z tym miastem ;). Dla zainteresowanych: Petronas Towers znajduje się nad stacją metra KLCC (Kuala Lumpur City Centre).

Nasz drugi przystanek był na stacji Masjid Jamek, co znaczy tyle co Meczet Jamek i w rzeczy samej znajduje się przy nim ten meczet. Wygląda bardzo interesująco, chociaż nie wpuszczono nas do środka, bo jeszcze było za wcześnie na zwiedzanie, ale może jeszcze uda nam się to nadrobić. Zgodnie z tradycją, jest to nie tylko miejsce kultu, lecz także miejsce założenia miasta.

W drodze do pobliskiego Placu Niepodległości natknęliśmy się na jakieś graffiti, co przypomniało nam nasze polskie, miejskie krajobrazy ;). Z Polską kojarzą nam się również ceny w sklepach, bo przelicznik tutejszej waluty na złotówki, to prawie 1:1, a ceny utrzymują się mniej więcej na podobnym poziomie, więc można odnieść wrażenie, jak by się robiło zakupy w kraju ;). Wyraźnie droższe jest jednak piwo (mała puszka około 8 zł), lecz już mocniejsze trunki przypominają cenowo nasz kraj, a nawet są odrobinę tańsze. Z alkoholem sprawa wygląd tutaj tak, że przynajmniej oficjalnie sięga po niego tylko część społeczeństwa, bowiem ponad połowa to muzułmanie, którzy tego czynić nie powinni. Alkohol nie jest zatem większym problemem społecznym, więc i picie w miejscu publicznym jest dozwolone. Poniżej wspomniane graffiti.

W zdłóż jednej ze ścian Placu Niepodległości znajduje się Gmach Sułtana Abdul Samara – bardzo ładny budynek, wyróżniający się mauretańskimi ornamentami i miedzianymi kopułami. Budynek ukończony w końcu XIX wieku, przez wiele lat służył jako siedziba administracji brytyjskiej, gdy tereny te należały jeszcze do Wielkiej Brytanii. Dzisiaj na środku sąsiadującego z nim placu stoi stumetrowy maszt z ogromną flagą Malezjii, a w samym budynku mieści się Sąd Najwyższy i niestety jego wnętrze nie jest dostępne zwiedzającym.

Na Placu Niepodległości schroniliśmy się przed południowym słońcem w uroczej altance. Całe szczeście pogoda zmienia się tu średnio co godzinę – z ulewy do silnego słońca, potem znów niebo się zachmurza itd., co jest podobno cechą charakterystyczną tego regionu.

Zaczęliśmy również robić zdjęcia ulicom i przechodniom, bo chociażby połowa z przechodzących kobiet, owinięta szczelnie w chusty i suknie, nie jest przecież dla nas powszednim widokiem. Również „przeciętna” uliczna architektura jest tutaj w gruncie rzeczy bardzo barwna i ciekawa, czego fragment można sprawdzić na poniższych fotkach

No i wreszcie uliczkami dotarliśmi do dzielnicy, w której znajduje się nasz hostel, a dzielnica ta nazywa się Chinatown :). Tylko na naszej ulicy znajduje się świątynia buddyjska oraz hinduska, a zaraz za nimi wejście na chiński targ ze… wszystkim – z chińskimi przekąskmi włącznie.

Póki co Malezja robi na nas bardzo miłe wrażenie. Stolica jest bez wątpienia bardzo ładna i zróżnicowana – zarówno architektonicznie, jak i społecznie (w tym kraju jest ponad 1/2 Muzułmanów, 1/4 Chińczyków – glównie buddystów – oraz 1/4 innych nacji i wyznań), przez co wszyscy są całkiem tolerancyjni, a dominujący tutaj islam wydaje się taki „dla chętnych” – przynajmniej jest tak w cywilizowanej stolicy, bo podobno niektóre prowincje kraju są bardziej restrykcyjne. W porównaniu z takimi mieszankami społecznymi, w jakich przebywamy ostatnio, nasze polskie, monokulturowe podwórko wydaje się strasznie monotonne, zaściankowe i nietolerancyjne dla czegokolwiek wychodzącego poza nasze schematy, co jest trochę przykre… no ale od tego właśnie są podróże, aby rozwijać w sobie odmienne wizje świata – szczególnie podróże poza Europę.

PS. Jeszcze ciekawostka: mężczyźni w języku malajskim to „lelaki” ;).

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *