W związku z krótkimi terminami chińskich wiz turystycznych, muszę regularnie opuszczać ten kraj i udaję się wówczas do Hongkongu, gdzie można łatwo i szybko otrzymać nową wizę, upoważniającą do wjazdu na teren Chin.
Ostatnim razem, gdy się tam wybrałem (pod koniec marca), miałem cały dzień na zwiedzenie czegoś w oczekiwaniu na zwrot paszportu. Wybrałem się zatem ponownie na wyspę Lantau (opisywaliśmy już leżącą tam wioskę Tai O vel. Hongkondzką Wenecję). Jest to bardzo duża, górzysta wyspa, na której wiele się znajduje (m.in. główne lotnisko, Disneyland, kolejka górska ze szklaną podłogą i takie tam…). Mnie tym razem zainteresował buddyjski kompleks złożony z klasztoru i największego na świecie posągu buddy wykonanego z bronzu. Zatem krętą, górzystą ulicą, po której wprawieni kierowcy wielkich autobusów ze spokojem mkną jak by jechali po autostradzie, dotarłem na miejsce w kilkadziesiąt minut od głównego portu na wyspie (promy na Lantau odpływają z Centralu). Należy się kierować do wioski o nazwie Ngong Ping.
Dotychczas nie wybieraliśmy się tam, ponieważ atrakcja ta wydawała nam się „podejrzana”. Posąg Buddy nie jest żadnym zabytkiem, bo ukończono go zaledwie 19 lat temu (na jednym ze zdjęć widać jak stawiają metalową konstrukcję). I w ogóle wydawać się może, że to jakiś zwykły skok na kasę turystów – szczególnie w połączeniu z pobliską kolejką linową transportującą ludzi prosto z najbliższej stacji metra pod sam pomnik, leżący w środku wyspy. Okazuje się jednak, że jest zupełnie inaczej. Można dotrzeć tam zwykłym autobusem, a do tego generalnie buddyzm w Hongkongu jest bardzo popularny i cały ten kompleks stworzyli tam głównie dla siebie, co widać po zachowaniu przybywających tam ludzi (kłaniają się przed posągiem, zapalają trociczki itd.). Zaś w środku posągu (można do niego wejść), upraktycznia się wspominanie zmarłych – widać na fotografiach. Jest to zatem żywy ośrodek kultu, a nie buddyjski cricoland.
Sam posąg na żywo prezentuje się znacznie lepiej, niż na wszelkich zdjęciach. Jego masywność, rzeźba, barwa i generalnie całe wrażenie jest naprawdę imponujące. W pewnym momencie łaty lekko zielonego metalu przywiodły mi na myśl obraz Statuy Wolności – być może to jej taki hongkondzki odpowiednik ;).
Zdjęcia nie są najlepszej jakości, ponieważ nie wziąłem ze sobą dobrego aparatu i ratowałem się aparacikiem wbudowanym w telefon. Ponadto buddyjskie obiekty, szczególnie ich wnętrza, są z reguły objęte zakazem fotografowania, wiec często musiałem się czaić. Najpierw fotki samego Buddy.
W pobliżu znajduje się również buddyjski klasztor. Jest on niezwykle okazały. W Chinach odwiedziliśmy już kilka buddyjskich klasztorów. Każdy z nich mógł się pochwalić Czymś, ale ten może się pochwalić Wszystkim. Każdy element tych budowli jest niezwykle dopracowany. Chociaż można było np. pozostawić normalny sufit czy kolumny, to nie – w tym przypadku musieli go również udekorować. I na tej zasadzie doprowadzono do możliwie najlepszej kondycji każdy fragment dekoracji i wyposażenia. Całość robi bardzo przyjemne wrażenie. Tylko jedno zdjęcie wydało się nietypowo propagandowe – przedstawiało kilku mnichów i kilku zapewne urzędników (w garniturach) stojących razem z łopatami – zapewne dla podkreślenia udziału „władz” w budowie tego duchowego przybytku.