Wczoraj w ciągu dnia byliśmy w Shanghai Museum. Niesamowita sprawa: pierwszy raz w Chinach spotkaliśmy się z darmowym wejściem! Muzeum bardzo ciekawe, posiada bardzo różnorodne tematycznie wystawy: malarstwo, kaligrafia, ceramika, brązy, historyczne monety, meble itp. Podobają nam się bardzo ornamenty na brązach i jadeitach, ale niestety na zdjęciach niewiele widać.
Gdy wyszliśmy z muzeum, było już ciut chłodniej, więc przejechaliśmy się świetlnym tunelem na drugi brzeg, do dzielnicy wieżowców. Atrakcja o nazwie „Shanghai Sightseeing Tunnel” polega na tym, że wsiada się do wagonu i jedzie się ciemnym tunelem, w którym pojawiają się kolorowe i ruszające się światła. Naprawdę nic ciekawego.
Spacerując między wieżowcami udaliśmy się na spotkanie ze znajomą Chinką – Danni, którą znamy z Nankinu (robi akurat wakacyjne praktyki w Shanghaju). Wracając jeszcze na chwilę do wieżowców, to nie robią jakiegoś przytłaczającego wrażenia (przynajmniej nie po tym, co widzieliśmy w Hong Kongu) i doszłam do wniosku, że powodem jest to, że wieżowce te stoją w sporej odległości od siebie. Między nimi są zwykłe, niskie budynki. W HK natomiast, jest wieżowiec przy wieżowcu, co tworzy „efekt jeża” (tak sobie na potrzebę tego wpisu nazwałam to zjawisko, ale Ama wie, że efekt jeża to zupełnie co innego :P) i jest to o wiele bardziej efektowne. W Shanghaju jednak większość wysokościowców jest jeszcze ciągle w budowie i pewnie niedługo dzielnica wieżowców będzie przypominać HK… chociaż Tede dopowiada, że HK ma jednak odrobinę inny charakter przez bardziej wybujałą zieleń, zróżnicowanie wysokości terenu (Victoria Peak), funkcjonalny transport promowy i bliskie sąsiedztwo dzikich wysepek z pięknymi plażami – słowem, HK rządzi ;).
Danni zaprosiła nas na obiad do restauracji serwującej pikantne dania z piekła rodem, czyli z Sichuanu rodem (Danni pochodzi z prowincji Sichuan, czyli tam, gdzie my będziemy przez najbliższy rok i bardzo lubi pikantne potrawy). Na zdjęciu z samym jedzeniem od lewej jest zupa (taki trochę mętny rosół, z warzywami i omletem pływającym na wierzchu, pije się ją na koniec jedzenia, żeby wypłukać buzię po jedzeniu), następnie kurczak Gongbao (na słodko-ostro, z orzeszkami ziemnymi), potem wielka micha z rybą na ostro (ciekawe jest, że z tej miski wyłowiliśmy tylko kilka kawałków ryby, reszta to sos i warzywa, których się nie je, czyli głównie ostra papryka chili – baaardzo ostre danie…mniam 😛 ) i na koniec talerz z kawałkami kurczaka przyprawionymi na ostro, ale już mniej pikantne danie, niż reszta. Do tego przy talerzach mieliśmy miseczki z napojem (?) kokosowym, w środku pływały jakieś przeźroczyste kuleczki. Świetnie to kontrastowało z pikantnym jedzeniem. Podsumowując, dania od Danni 🙂 były świetne – i ten sam klimat smakowy będzie nam towarzyszył przez cały rok w Chengdu.
Po kolacji Danni pojechała do domu a my sobie jeszcze wyskoczyliśmy na spacer po ulicy handlowej (zdjęcia z neonami), a potem na promenadę, pooglądać nocne światła wieżowców. Przyjemnie było usiąść z piwkiem „chłodnym” wieczorem („jedyne” 29 stopni) i odpocząć po upalnym i pikantnym dniu 🙂