Kategorie:

Dwa życia. Albo więcej.

Ten wpis będzie trochę inny. Nie będzie dotyczył żadnego konkretnego miejsca, ale wątek podróży okaże się istotny.

Narodziny pierwszego dziecka, zostanie ojcem, to – jeśli tylko znajdzie się wolną chwilę 😉 – dobry moment do różnych refleksji. Każdy przeżywa to na swój sposób. U mnie pojawiły się przede wszystkim wspomnienia. Całe dzieciństwo znów przed oczami. Dzieciństwo rozumiane bardzo szeroko, bo od pierwszych wspomnień z (jak się okazało!) wieku 2 lat, aż praktycznie do końca studiów i jeszcze dobry kawałek, bo tę młodość sobie z Alicją radośnie przedłużaliśmy o kolejne lata…

Te moje wspomnienia, które zaczęły się pojawiać były zaskakująco silne, nagminne, obecne mimo woli. Jednocześnie jednak były dziwnie odległe. Jak gdyby miały miejsce nie 20, ale 60 lat temu. Jakby dotyczyły mnie, ale jakiegoś innego. Wręcz nie z tego życia, a poprzedniego. Nie unikałem ich, bardzo mnie ciekawiły. Gdy odwiedzałem rodzinę w Wejherowie, gdzie się wychowałem, to przy okazji zajeżdżałem w miejsca z dzieciństwa: budynek szkoły, dobrze znane mi ścieżki w pobliskim lesie itp. W pewnym momencie, nagle zrozumiałem: cała ta dziwna sprawa wzięła się z tego, że moje dotychczasowe życie było po prostu zajebiste!

Pojąłem, że gdyby zmierzyć je liczbą wydarzeń, jakie miały w nim miejsce, to byłaby to liczba, jakiej być może niektórzy w życiu nigdy nie osiągają. Jakoś tak byłem bardzo aktywny od dziecka (szczególnie dobrze wspominam 9 lat w harcerstwie). Później się to tylko nasilało. Interesowałem się rzeczami ze skrajnie różnych dziedzin (od astronomii do literatury). Później też zarobkowo robiłem skrajnie różne rzeczy (od układania kostki do programowania). Bawiłem się też w dziennikarza muzycznego (te wszystkie akredytowane wyjazdy na koncerty i festiwale). W szkole nie byłem pilnym uczniem (te wszystkie wagary to kolejne 1000 wspomnień!). Jednak nie przeszkodziło mi to w studiowaniu w sumie na czterech kierunkach (dwóch nie ukończyłem, ale z wyboru). Nie unikałem żadnych wyzwań ani zadań (sen wielofazowy 2h na dobę? nie ma sprawy!). Za to unikałem monotonii, co mi zostało do dzisiaj (ostatnio opracowałem kilkanaście wersji drogi powrotnej z pracy i jeżdżę nimi sobie na zmianę). Na koniec tej listy zostawiłem najważniejsze: podróże.

Dotychczas odwiedziłem 20 krajów na 3 kontynentach. I nie było to zwiedzanie typu hotel+plaża, o czym zresztą wiecie z tego bloga. ZAWSZE wiedziałem dokładnie gdzie jestem i co zwiedzam. Czytałem o miejscach i mieszkańcach. Uczyłem się chociaż podstawowych zwrotów w ich języku. Wszędzie i obficie kosztowałem miejscowej kuchni (ile to doznań!), przywoziłem przyprawy itp. Często schodziłem z głównych ścieżek, nie unikając zaułków (może poza Neapolem, bo tam strach nawet chodzić po chodniku). Co mi to dało? Absolutnie otworzyło mi umysły i poszerzyło pole postrzegania aż po horyzont. Szczególnie półtorej roku w Azji pozwoliło mi zrozumieć jak różni mogą być ludzie i jak różnie mogą postrzegać świat. A wraz z „posmakowaniem” ich perspektywy otrzymałem kolejne gigabajty wrażeń, które dopisały się do mojego życiorysu.

I co z tego wynika? Nawet jeśli czasem czuję się zmęczony, to teraz wiem, że nie warto się oszczędzać. Trzeba naparzać w każdym kierunku. Być ambitny, odważnym. Wierzyć w siebie (i innych). Nie wymagać niczego od życia, tylko brać sprawy w swoje ręce i działać. Stawiać sobie wyzwania, nawet gdy nie ma takiej potrzeby! Regularnie robić coś nowego. Poznawać nowe światy (w tym i te wykreowane – dobra książka, film czy gra).  Nie dać się monotonii, a zawsze jest na to sposób, np. codziennie w drodze z/do pracy przesłuchać płytę nowego, nieznanego artysty? A gdy tylko można: podróżować, podróżować, podróżować (i to jak najbardziej świadomie).

W ten sposób żyje się więcej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *