Kategorie:

Fale Oceanu

Asilla – malutka mieścina nad samym oceanem, 40 minut autobusem z Tangeru. Znana głównie Arabom, bez dużej ilości turystów zagranicznych (poza Hiszpaniami, którzy na północy Maroka są najwidoczniej wszędzie). 

Dotarliśmy tutaj na koniec podróży, na odpoczynek przed powrotem, nie planując żadnych konkretnych atrakcji – aby tylko chłonąć atmosferę.

Ludzie w Maroko są wyjątkowi. Może wprawdzie odrobinę irytować ich ciągłe nagabywanie (trzeba odmawiać stanowczo, ale uprzejmie), ale taka jest ich kultura – to kultura nagabywaczy ;). Doskonałym przykładem są dworce autobusowe, na których nie ma tablic informujących z którego stanowiska i dokąd odjedzie autobus… Za to kierowca lub specjalny nagabywacz stoi przed każdym autobusem i powtarza bardzo głośno i szybko nazwę docelowego miasta (nawet jak nikogo nie ma w pobliżu, co nas bardzo dziwiło, ale tak tu najwidoczniej jest). Trzeba to zrozumieć i przywyknąć. Poza tym miejscowi są z reguły bardzo przyjaźni. Z ich twarzy nie schodzi uśmiech, a do tego żyją w swoim charakterystycznym tempie, znajdując czas i na to, aby np. przystanąć nad skrajem oceanu i zadumać się na kwadrans. Wyglądają na zadowolonych z życia. Nie przejawiają też żadnych „kompleksów cywilizacyjnych” – ani trochę nie chcą się upodabniać do Zachodu, no bo po co!? Tylko sobie jakby wybierają pewne elementy, jak np. piłka nożna. Młodzież gra na improwizowanych boiskach (często dziwacznych, np. bardzo pochyłych), a dorośli codziennie oglądają mecze w „pubach z herbatą”. Robią to jednak trochę dziwnie, bo nie towarzyszą temu znane nam emocje – wygląda to trochę jak by każdy z nich oglądał ten mecz „osobno”. W każdym razie chyba całe Maroko kibicuje Barcelonie! :). Czynności te dotyczą jednak bardziej męskiej części społeczeństwa. Kobiety mają swoje inne zajęcia. Prawdą jest, że więcej przebywają w domu, w kuchni, z dziećmi itd. Z perspektywy cywilizacji europejskiej można by to pewnie nazwać dyskryminacją, ale to nie jest cywilizacja europejska i trzeba to zaakceptować. Zresztą te kobiety naprawdę nie wyglądają na jakkolwiek uciemiężone i zachowują się całkiem swobodnie (np. raz w autobusie jedna z kobiet była w absolutnym centrum zainteresowania prowadząc głośny monolog rozbawiający większość pasażerów obu płci lepiej niż niejeden kabaret). Poza tym Maroko, z tego co czytałem, szczególnie za panowania obecnego króla, przoduje wśród krajów muzułmańskich w kwestii równouprawnienia kobiet, stawiając na ich edukację, ale nawet – co jest zupełnym wyjątkiem – przyznając im ważne funkcje w życiu religijnym.

Wróćmy do miasta. Posiada ono ciekawą medinę, położoną nad skrajem oceanu, od którego oddzielają ją wysokie mury. Z nich też wychodzi punkt widokowy w postaci cyplu wbijającego się w ocean. Wiele murów starego miasta pokrywają tutaj różne malowidła i graffiti, co uwieczniliśmy na zdjęciach.

Ocean bywa zmienny, przede wszystkim w swoim cyklu przypływów i odpływów. W trakcie tych drugich odsłaniane są spore powierzchnie ciekawych skał, które uwieczniliśmy na niektórych zdjęciach. Przypływ z kolei wiąże się z naprawdę wysokimi falami (około trzech metrów przy spokojnej pogodzie). Robią duże wrażenie i sporo hałasu ;). Śniły mi się przez tydzień po powrocie, widziałem je, gdy tylko zamykałem oczy. Mówiąc krótko: ocean ma power ;).

Jeden z zagadujących nas mieszkańców wspomniał o Paradise Beach leżącym ok. 5 km od miasta. Dowiedzieliśmy się, że większość turystów zabiera się tam taksówkami, więc postanowiliśmy pójść pieszo ;). Dzięki temu odkryliśmy bardzo ładne tereny po drodze. Sama plaża była również przyjemna, chociaż zapewne w sezonie prezentuje się jeszcze lepiej. Powrót okazał się mniej sielski. Zmęczyło nas trochę słońce, a ponadto zaczęliśmy dostrzegać pewne szczegóły, jak np. jakieś węże pełzające od krzaczka do krzaczka (cholera wie czy groźne, czy nie), albo strzelby na plecach pasterzy (skoro noszą strzelby, to znaczy, że coś tu grasuje). Całe szczęście obyło się bez nieprzyjemnych przychód, ale byliśmy tą wyprawą wykończeni.

Filmik ze skałami

play-sharp-fill

A następnego dnia znów wyprawa i to o wiele dłuższa od plażowej – powrotna do domu. Najtańsza opcja powrotu obejmowała paradoksalnie dużo środków lokomocji: dwa samoloty, dwa pociągi, cztery autobusy i metro. Całe szczęście wszystkie elementy układanki zadziałały poprawnie i ostatnią przesiadkę mieliśmy prosto do wigilijnego stołu w warszawskiej filii rodziny Barańskich.

A ostatnia ciekawostka z Maroka to człowiek bawiący się z kozą jak u nas ludzie się bawią z psem. Psów w Maroko generalnie nie ma – oprócz psów pasterskich poza miastami; może to mieć związek z niechęcią do psów samego Mahometa, który miał stwierdzić, że Allah odejmuje „karat dobrych uczynków” dziennie każdemu, kto trzyma psa bez potrzeby. No ale są jeszcze kozy:

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *