To musiało być dokładnie teraz – 10 lutego 2013 r. Długie noce, szczyt w jedenastoletnim cyklu aktywności Słońca, Księżyc w nowiu, a do tego dopisała pogoda fundując nam zupełnie bezchmurne niebo. To po prostu najlepsze warunki do „polowania na zorzę”. Planowaliśmy ten wyjazd od dwóch lat, ale jeszcze 3 tygodnie temu nie wiedzieliśmy, że się uda go zrealizować.
Problemem była oczywiście cena, bo jak wiadomo, Norwegia to jeden z najdroższych krajów świata. Ale okazało się, że na wszystko są sposoby i z pomocą pewnego dobrego człowieka (polecamy One Way Travel) udało nam się pojechać na pole podbiegunowe, na 67. równoleżnik, do wioski Nordnes (koło stacji Rokland), gdzieś między Mo i Rama, a Bodo.
* pojechaliśmy wraz z dwunastoosobową grupą trójmiejskich miłośników podróży, więc co jakiś czas na naszych fotkach zadebiutują osoby niegoszczące dotychczas na naszym blogu ;).
Pociągi
Wizz Airem dolecieliśmy do Trondheim, a stamtąd czekała nas cała noc podróży pociągiem na daleką północ. Podobno jest to jedna z najpiękniejszych tras kolejowych na świecie, lecz nam było niestety dane przejechać ją w nocy :/. Mimo to wrażenia były wybitnie pozytywne – szczególnie, jeśliby to co zobaczyliśmy w norweskiej kolei zestawić z naszą polską kolejową rzeczywistością. Ciche, ciepłe, wygodne, z miłą obsługą. Do tego paczuszka podróżna dla każdego pasażera, zawierająca kocyk, dmuchaną poduszkę, zatyczki do uszu i zasłonkę na oczy ;).
W drodze powrotnej przypadło nam miejsce w wagonie starej daty, ale dzięki temu tylko lepszym. Wyglądał jak z nieco innej epoki, jakiś Orient Express, czy inny wehikuł w stylu retro. A wygodny był tak, że twardo przespaliśmy prawie całą podróż. Powiedziałbym wręcz, że dałbym wiele za posiadanie tak wygodnego fotela we własnym domu.
Spacery
Teren, na który trafiliśmy, był wymarzony do spacerów, z czego ochoczo korzystaliśmy. Nie przeszkadzały nam nawet mrozy w okolicach -25°C. Ubrani „na cebulkę”, niezależnie od pory nocy, czy dnia (ten trwał tylko ok. 7h) przemierzaliśmy kilometry okolicznych dróg, lasów i wzgórz. Mróz zresztą nie był aż tak dokuczliwy, ponieważ wilgotność była znacznie mniejsza, co też zmieniało właściwości śniegu, który tam zupełnie się nie klei – porównując go do znanego nam śniegu można by rzec, że jest niemal suchy ;).
filmik pt. zabawy na śniegu – part 1
Mieszkaliśmy w campingu z przyczepami i drewnianymi domkami, znajdującym się w okolicy małej wioski.
Wioska składała się z domków w pewnych odległościach od siebie, rozrzuconych wzdłuż wijącej się doliną rzeki.
Dolinę otaczały całkiem wysokie wzgórza porośnięte lasem. Po tych terenach wspaniale spacerowało sie o każdej porze: w dzień – podziwiając monumentalność gór, wieczorem – w promieniach zachodzącego Słońca, w nocy – oglądać niesamowicie zagęszczone gwiazdami niebo, zabielone drogą mleczną.
filmik pt. zabawy na śniegu – part 2
Zwierzęta
Na koniec najdłuższego ze spacerów, w trakcie którego udało nam się zdobyć jeden z pobliskich szczytów, natrafiliśmy na… stado łosi. W sumie widziałem sztuk cztery, ale szybko się schowały i większość grupy zobaczyła już tylko jednego, ale dorodnego osobnika. Niestety, nie udano nam się nagrać tak spektakularnego filmiku jak z krokodylem w dżungli [link]. W ogóle niewiele nam się udało, bo łoś był w pewnej odległości, a do tego dokładnie pod zachodzącym Słońcem. Mamy tylko coś takiego:
Oprócz łosia spotkaliśmy miejscowe koniki i bardzo dziwnego kota. Ich cechą wspólną było długie i gęste owłosienie, przez co wyglądały bardzo oryginalnie. A i był jeszcze przepiękny pies, który kiedyś polował na łosie właśnie… a był taaaki miły ;).
Ludzie
Z pociągu odebrał na właściciel campingu, Tommy. Był pomocny i bardzo uprzejmy – jak zresztą większość ludzi w tym kraju, a szczególnie na prowincji. Przechodnie zatrzymywali się na chwilę, aby zamienić kilka zdań, nawet jeśli nie znali angielskiego, to zachowawczo mówili jakieś zdanie po norwesku lub chociaż się witali. Ostatniego dnia Tommy sprowadził do nas także dziennikarza regionalnej gazety, aby mógł zrobić nam zdjęcie i napisać artykuł o nas, czyli o Polakach-przyjeżdzających-w-okolice-ich-miasteczka-oglądać-zorzę. A można było odnieść wrażenie, że na połowie campingu mieszkają Polacy właśnie… Jak tylko artykuł pojawi się w internecie, to go tu podlinkujemy.
Zorza
No i na koniec właściwy cel naszej podróży. Można śmiało powiedzieć, że mieliśmy ogromne szczęście, bo na 3 noce tam spędzone, zorza ukazała się nam… trzykrotnie! I to każdej nocy z coraz większym natężeniem. Żaden aparat, ani kamera nie mogą oddać prawdziwego wyglądu takiego zjawiska. Fotki poniżej to efekt naświetlania od 15 do 25 sekund, więc kolor, jak i kształt są inne niż w rzeczywistości. Tak naprawdę kolor jest bardziej subtelny, a kształt przede wszystkim zmienny, bo zorza to zjawisko dynamiczne – światło w ruchu: na początku słaba mgiełka, która intensywnieje, zamieniając sie w fale, czasem pulsujące, która w końcu oddalają sie za horyzont lub się rozpływają, powracając znów za kilka(naście) minut.
World is awesome!
A jako bonus galeria wizerunków troli:
I jeszcze jedno fajne zdjęcie z dworca w Rokland.