Kategorie:

Najdłuższa podróż i przywitanie Brukseli

Wyruszyliśmy z naszą Małą Podróżniczką w kolejną daleką drogę. Tym razem naszym celem są takie miasta jak Lille, Bruksela, Brugia, Luksemburg. Tym sposobem już za kilka dni Tosia, nie mając jeszcze roku, zobaczy w sumie 6 krajów (nie licząc Niemiec i Holandii, przez które tylko przejechaliśmy). Ten fakt może generować różne opinie. Niektórzy powiedzą, że super, inni pewnie zapytają po co takie maleństwo wozić przez pół Europy? Tak jak byśmy mogli pojechać bez niej ;). Albo jak byśmy to robili dla niej. Zawsze trochę podróżowaliśmy, nie jakoś ekstremalnie, ale trochę ciekawych przygód się zebrało. Nie ma powodu, aby to zmieniać. Chociaż zmienić trzeba pewne przyzwyczajenia, bo należy koniecznie uwzględniać potrzeby i możliwości dziecka w określonym wieku. Jeśli jednak robi się to starannie, to nie ma żadnych przeszkód, aby dalej generować wspomnienia z nowych miejsc.

W podróż wybraliśmy się autem. Największym wyzwaniem było oczywiście przewiezienie naszego Małego Szkraba na trasie ok. 1400 km. Dlatego przede wszystkim podzieliliśmy ją na pół i przenocowaliśmy przy granicy z Niemcami, w uroczym miejscu, które przypadkiem znaleźliśmy w Internecie, a nazywa się Rancho Drzecin (link). Dosyć tanie i bardzo przyjemne noclegi. Właściwie to jest stajnia, hotel dla koni i noclegi chyba tylko przy okazji, bo miejsc noclegowych nie jest wiele. A teren jest naprawdę duży, wiec zapewne nawet w sezonie nie czuje się tu tłoku. W każdym razie, bardzo miła właścicielka (i synowie) wykazują się nie lada wyczuciem estetycznym w urządzaniu tego miejsca, co w połączeniu z okolicznościami przyrody sprawia, że pobyt jest naprawdę przyjemny. Gorąco polecamy, gdyby ktoś szukał spokojnego noclegu w okolicach Kostrzyna/Frankfurtu.

No więc dwa dni spędziliśmy w aucie. Żeby jednak nie zwariować samemu i nie dać zwariować Maleństwu, przygotowaliśmy dla niej wiele atrakcji:

  1. Przerwy, postoje, pikniki, „zwiedzanie” – możliwie często, maksymalnie co 2 godziny, czas trwania co najmniej 30 minut. To znacznie wydłuża podróż, ale sprawia, że jest przyjemniejsza. Jeżeli tylko pogoda to umożliwiała, to rozkładaliśmy koc, aby Mała mogła poraczkować, pokazywaliśmy jej różne rzeczy, np. „zwiedzaliśmy” stacje benzynowe itd. Przy okazji o pogodzie: była naprawdę dziwna, zdarzyło nam się np. nagle wjechać na teren z minusową temperaturą i zawieją śnieżną, mimo że kilkanaście kilometów dalej mieliśmy około 10 stopni na plusie. Sporo było też gradu i to w niecodziennych rozmiarach (jedna chmura zachowywała się tak, jak by rzucała w Ziemię kamieniami 😉 puszczała takie pojedyncze kule gradu co kilka metrów). Anyway…
  2. Atrakcje w trakcie jazdy to przede wszystkim: rzeczy dobrze znane (ulubione zabawki i przedmioty), rzeczy zupełnie nowe (nowe lub zapomniane zabawki, losowe ale oczywiście bezpieczne przedmioty z torebki Alicji itp.), rzeczy którym Tosia nie może się oprzeć (np. nasze okulary, które zawsze nam porywa, gdy tylko może je dosięgnąć), rzeczy które można zjeść (np. kawałeczki flipsów, bananek – podawane w małych ilościach przez dłuższy czas), rzeczy które świecą i grają (to przede wszystkim telefon z nagranymi ulubionymi piosenkami Tosi z YouTube’a – to działało najlepiej, ostatnia i skuteczna deska ratunku, gdy już Tosi naprawdę się nudziło).

Poza tym ona nadal śpi 3 razy dziennie, więc również w trakcie drzemek jechaliśmy dalej. Tak przygotowani szczęśliwie dotarliśmy do celu. Oczywiście zdarzyły się krzyki niezadowolenia i płacz ze zmęczenia, ale naprawdę w takich samych ilościach, jakie pojawiają się w domu, w którym dziecko też przecież często się nudzi.

Belgia

Najpierw kilka słów o tym, jakie generalnie wrażenie robi Belgia. Jest to państwo położone pomiędzy Francją, a Holandią, a dalej mniej więcej na przedłużeniu tej linii znajdziemy Danię. Z tych trzech państw Holandii nie znamy, więc pominę w porównaniach i tym sposobem spróbuję opisać Belgię, jako Państwo leżące miedzy Francją a Danią – dokładnie takie też robi wrażenie. Francuskie jest upodobanie do win, przyjemne kawiarnie i język połowy mieszkańców. Duńskie są ścieżki rowerowe, piękne małe domki jednorodzinne i znajomość języka angielskiego. Można odnieść wrażenie, że cechy obu tych krajów łączą się i uzupełniają w tym miejscu (bo np. generalnie Francuzi nie znają angielskiego, a Duńczycy niekoniecznie gustują w winach). To oczywiście tylko pierwsze wrażenie, ale raczej słuszne.

Od razu słów kilka o „kuchni” belgijskiej. Gdziekolwiek nie podróżujemy, to interesujemy się miejscowymi przysmakami. Tym razem jednak słowo kuchnia napisałem w cudzysłowiu, bo Belgia nie słynie z wielkich potraw. Do specjalności tego kraju należą bowiem: piwo, frytki, lody, czekolada i gofry (niech każdy tu sobie ułoży tę listę w swojej kolejności). Na razie spróbowaliśmy pierwszego (najbardziej znane to chyba piwo Leffe i owszem bardzo dobre, jednak prawdziwym odkryciem okazał się Grimbergen) i dwóch ostatnich (dla nas jednak zbyt słodkie, ale pewnie damy im drugą szansę ;)).

Bruksela zabytkowa

„Bruksela to, Bruksela tamto…” – takie rzeczy słyszymy w mediach, gdy mowa o Unii Europejskiej i jest to naprawdę krzywdzące dla tego miasta, bo to przede wszystkim ładne miejsce. Z przekazu medialnego możemy sobie wyobrazić je jako armię biurowców. Tymczasem w mieście jest pełno zabytków, imponujących kościołów, pięknych kamienic, tajemniczych wąskich krętych uliczek. Ok, może nie jest to coś naprawdę niepowtarzalnego, ale klimat jest bardzo przyjemny i chyba też charakterystyczny dla tego kraju.

Historycznym centrum miasta jest Wielki Plac (Grand-Place), z imponującą zabudową: ratuszem ze strzelistą wieżą, bardzo ciekawym neogotyckim gmachem, w którym dawniej był urząd skarbowy oraz licznymi domami, w tym tzw. domami cechów (gęsto pozłacanymi). Bezpośrednio z placu wchodzi się również do Muzeum Piwa, ale o muzeach za chwilę. Kilka przecznic od placu spotkać można Siusiającego Chłopca (Manneken Pis) – mała fontanienka w postaci beztroskiego chłopczyka ;). Jest to rzeźba z 1619 roku. Obecnie to jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta. Jak i dlaczego się tak stało, tego w sumie nikt nie wie. Można dotrzeć do różnych historyjek z chłopcem w roli głównej, lecz w gruncie rzeczy, nie wiadomo która jest prawdziwa. Bardzo możliwe, że był to po prostu artystyczny dowcip, który się przyjął. W każdym razie tłumy ludzi przybywają, aby zobaczyć jak chłopiec siusia. Co więcej przebierają go w różne ubrania: stroje narodowe, zawodowe, okolicznościowe. Gdy byliśmy go odwiedzić, był ubrany w bardzo dziwny strój świętujących lokalnych studentów (czapeczka z łańcuchem, płaszcz niebiesko-żółty, jakby strażacki). Sami studenci również przybyli, aby wesoło świętować razem z Siusiającym Chłopcem.

Wędrowaliśmy jeszcze po Brukseli, podziwiając budowle różnego rodzaju, często bardzo oryginalne rozwiązania, np. zadaszenie nad uliczką handlową, małe sklepiki z pamiątkami, z czekoladą, z piwem. Co kilka przecznic spotyka się również imponujące budowle sakralne. Jednym z nich była Katedra Świętego Michała i Świętej Guguli. Gmach monumentalny, dodatkowo umieszczony na wzniesieniu, wnętrze imponujące, chociaż oszczędne.

Bruksela muzealna

Gdy przygotowywaliśmy się do odwiedzenia tego miasta, sprawdzaliśmy na jakie atrakcje możemy w nim liczyć. Tym, co zwróciło naszą szczególną uwagę, były muzea. Można ich się tutaj doliczyć około 100 i oprócz oczywiście Muzeum Narodowego, Sztuk Pięknych, Biblioteki Narodowej, Banku Krajowego itp. odnaleźć można dziesiątki małych, prywatnych muzeów tematycznych. Wspomniane Muzeum Piwa jest jednym z nich. Oprócz tego można wspomnieć np. o Muzeum Kostiumów i Sukni, Muzeum Anatomii Człowieka, Muzeum Policji, Muzeum Zabawek itd. Nawet każdy środek transportu ma tu swoje muzeum: samochody, tramwaje, samoloty, pociągi – do tego ostatniego na pewno jeszcze zajrzymy. Tego dnia zabrałem się z Tosią (we dwoje) do Muzeum Oryginalnych Postaci (MOOF – Museum Of Original Figurines). Znaleźliśmy w nim całą wioskę Smerfów oraz osadę Galów (tych od Asteriksa), spotkaliśmy Supermana i Batmana, poznaliśmy przygody Lucky’ego Lucka i jeszcze wielu innych bohaterów. Wszystko to na powierzchni takiej większej piwnicy. Bardzo ciekawie i oryginalnie. Mała była wyraźnie zainteresowana, do niektóry postaci nawet zagadywała. Niestety tylko ze względu na słabe światło i dziecko na rękach nie udało mi się za bardzo zrobić zdjęć. Wrzucam więc jakieś z Internetu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *