Kategorie:

Prefektura Aba

Pretekstem naszej wycieczki na północ prowincji Sichuan było odwiedzenie dwóch pięknych parków narodowych (o których będzie w następnych wpisach), ale przy okazji mieliśmy okazję zobaczyć sporą część prowincji oraz zaobserwować dwie mniejszości narodowe – Tybetańczyków (ponad 50% mieszkańców autonomicznej prefektury Aba, do której się udaliśmy) i mniejszość narodową Qiang (prawie 20%). Miejscowość Jiuzhaigou (która była ostatnim przystankiem podróży) dzieli od Chengdu ponad trzysta kilometrów górskich terenów, przez które przepływa dopływ rzeki Jangcy – Minjiang.

Pojechaliśmy z wycieczką zorganizowaną przez chińskie biuro podróży, co miało niestety bardzo wiele wad, ale główną zaletą była cena – niska, w porównaniu z tym co byśmy zapłacili organizując wycieczkę samemu (głównie dlatego, że przy parkach narodowych nie ma tanich hosteli, ale drogie, kilkugwiazdkowe hotele, u których biura podróży zapewne wytargowały zniżkę z powodu „zwożenia” dużej ilości turystów). Tańsza cena za wycieczkę miała jednak swoje odbicie na naszym samopoczuciu. Przewodnik, któremu z twarzy patrzało cwaniactwem od samego początku, przez większość czasu opowiadał głównie o tym, co tam można kupić i za ile, zamiast dokładnie opowiedzieć o zwyczajach mniejszości narodowych itp. Ciągłe postoje przy stoiskach z pamiątkami były tłumaczone koniecznością wspierania biednych mieszkańców lub zmęczeniem kierowcy autokaru. A jego sposób mówienia (który trochę przypominał naszego festynianego wodzireja) tylko stymulował Chińczyków, którzy bardzo chętnie się temu poddawali i wyciągali portfele na każdym przystanku. My jako jedyni się przeciw temu buntowaliśmy i na przykład odmówiliśmy wykupienia dodatkowej atrakcji za 300 yuanów (zgodnie z umową z biurem, nie musieliśmy jej wykupywać). Jednak przewodnik uparcie nagabywał nas na jej zakupienie i gdy za trzecim razem odmówiliśmy, mówiąc, że nie mamy już pieniędzy, to powiedział, że „jesteśmy ich przyjaciółmi z zagranicy i na pewno mamy dużo pieniędzy, więc powinniśmy ich wspierać”. Po tym zdaniu nastąpiła oczywiście wielka kłótnia, bo nikt nam nie będzie mówił, że jesteśmy bogaci, bo biali.

Trochę rozpisałam się na ten nieprzyjemny temat, ale chciałam przedstawić smaczek chińskich wycieczek autokarowych, które są dosyć specyficzne. Jednak, pomijając niemiły akcent, cała wycieczka zrobiła na nas niesamowite wrażenie.

Samo jeżdżenie autokarem górską, krętą szosą, której przez większość odcinka „towarzyszyła” rzeka, obserwowanie gór w różnych postaciach oraz podczas różnych warunków pogodowych było bezcenne i, mimo bólu w karku od patrzenia w górę, ciężko było odwrócić wzrok.

To filmik nagrany z autokaru
(załapał się również przewodnik, który swoim śpiewem „umila” czas turystom :P)

play-sharp-fill

Jeśli miałabym oddać jednym słowem charakter prowincji Sichuan, to byłoby to „siła”. Nigdzie jeszcze nie odczuwałam tak mocno natury, jak właśnie przejeżdżając drogami Sichuanu. Siła przejawia się w ogromie gór, które przytłaczają cały teren w zasięgu wzroku i ponadto często się osuwają na szosę (wszędzie zamocowane są metalowe siatki na głazy żeby temu zapobiegać), w krnąbrnym charakterze rzeki, której woda wiruje na wszystkie strony, ale również siła przejawia się w charakterze Sichuańczyków, lubujących się w pikantnym jedzeniu i z których spora część to mniejszości narodowe, które kultywują ciekawe zwyczaje. Siła Sichuanu miała swoje apogeum w 2008 roku, gdy właśnie na terenie prefektury Aba miało miejsce wielkie trzęsienie ziemi, przez które zginęło ponad 20 000 ludzi. Obecnie większość budynków i droga są już odbudowane (w trakcie budowy jest jeszcze wiadukt, który równolegle do szosy, przebiega wzdłuż rzeki), pozostawiono tylko fragment zniszczonych budowli, jako „muzeum” po tym wydarzeniu.

Oprócz niezwykłej natury, na tym terenie mieliśmy okazję trochę poobserwować wyżej wspomniane mniejszości narodowe. Ponieważ więcej styczności mieliśmy z Tybetańczykami, to o mniejszości Qiang tylko mała wzmianka. W ich kulturze istnieje matrylinearny system pokrewieństwa i to kobieta jest głową rodziny. Mają swój język nazwany Qiang, ale w różnych grupach istnieją różne dialekty, więc posługują się również chińskim. Zwłaszcza, że nie mają swojego pisma, tylko stosują chińskie znaki. Ludzie Qiang wierzą w różne bóstwa, głównie związane z naturą, ale pozostają również pod dużym wpływem buddyzmu tybetańskiego. Mają bogatą kulturę śpiewu i tańca. Poniżej zdjęcie przedstawiające typowy dom Qiang i kobiety w tradycyjnych strojach (niestety nie udało nam się samemu zrobić zdjęcia, więc załączamy zdjęcia z Internetu)

Na tym terenie większość stanowią Tybetańczycy, gdyż historycznie jest to teren Tybetu. Nie napotkaliśmy żadnego klasztoru, ale wszędzie widać elementy religii buddyjskiej: stupy, chorągiewki w pięciu kolorach i młynki modlitewne. Chorągiewki mają zapisane mantry i powiewając roznoszą modlitwy w świat. Bębenki symbolizują nieustanny ruch świata. Tybetańczycy obracają je w jednym kierunku, wypowiadając mantry. Na zasadach buddyzmu nie będziemy się skupiać, bo są bardzo skomplikowane, ale opowiemy o tym jakie wrażenie wywarli na nas Tybetańczycy. Ludzie są niezwykle mili i przyjaźnie nastawieni. Podczas sprzedawania nie są tacy namolni jak Chińczycy, nie windują również cen dla obcokrajowców. Nie trzeba się targować, bo od początku podają realne ceny (Chińczycy je z reguły zawyżają, ponieważ spodziewają się targowania). Spotkaliśmy się również ze wzruszającą bezinteresownością z ich strony. W dolinie Jiuzhai było wiele domów tybetańskich i większość mieszkańców miała „gospody” i sprzedawała jakieś jedzenie. Zamówiliśmy tylko jedną zupę chińską, a gospodyni – starsza pani – dodatkowo dała nam dwa pieczone ziemniaki (od Chińczyków, którzy przyszli po nas wzięła 5 yuanów za ziemniaka). Miała w sobie jakąś cudowną lekkość, chodziła, podśpiewywała i obdarzała ludzi uśmiechem. Również jej córka była niezwykle promienna. Weszła swobodnie do pomieszczenia śpiewając i potańcują, a jak nas zobaczyła to jej uśmiech jeszcze bardziej się rozszerzył. Myślę, że takie nastawienie ma spory związek z religią. Nie mają przecież łatwego życia, a mimo to są pogodni i uśmiechnięci.

Pogodę ducha widać również w ich sztuce , zwłaszcza na malowidłach na domach. Jaskrawe kolory i fikuśne kształty namalowane na domach w Jiuzhai wprawiły nas w osłupienie. Po drodze do Jiuzhai widzieliśmy również zwykłe, nieozdabiane domy tybetańskie, ale wszędzie towarzyszą im kolorowe chorągiewki modlitewne i generalnie były wybudowane z pewną starannością o detale, np. jakiś wzorek na ramie okna, którego przecież wcale nie musiało tam być. Jako, że w życiu Tybetańczykom często towarzyszą jaki (takie trochę woły :P), to są również częstym motywem w sztuce – pojawiają się na malowidłach, a prawdziwe poroże stanowi ozdobę. Ostatnie zdjęcie przedstawia tybetański alkohol. Myśleliśmy, że to lokalne piwo, ale po otworzeniu okazało się, że to… wino. Mimo, że ubawiło nas wypicie czegoś takiego, to smak był bardzo dziwny i po prostu niedobry: był gdzieś w tle, jakby niepełny, trochę jakby rozwodniono roztwór wino-piwny :). Alkohol ten miał ok. 10% i było lekko gazowany.

Oto filmik nagrany w wiosce tybetańskiej w Jiuzhaigou
(obecnie na terenie parku narodowego, w którym nadal mieszkają autochtoni).

play-sharp-fill

I jeszcze jeden filmik, na którym widać wspomniane jaki.

play-sharp-fill

Przejeżdżając przez ten region autonomiczny rzucają się w oczy chińskie flagi wetknięte w dach prawie każdego domu…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *