Popołudnie i wieczór spędziliśmy w centrum Singapuru. Chcieliśmy sprawdzić „życie miejskie”, a także opisywane w przewodnikach centrum biznesowe oraz promenady (nad zatoką oraz nad Singapore River). Owo centrum biznesowe ograniczyło się do kilkunastu wieżowców – nawet ciekawych, ale nie wyjątkowych. Szczególny była tylko jedna budowla o nazwie Marina Bay Sands, którą stanowiły trzy wieżowce połączone nałożoną na nie platformą w kształcie łódki.
Nie wdrapywaliśmy się na nią, bo wiemy, że znajdują się na niej jedynie dziwne, snobistyczne lokale dla znudzonych ludzi – woleliśmy spenetrować nabrzeżne zaułki. Niestety nie okazały się one w żaden sposób szczególne. Generalnie uznaliśmy, że temu miastu brakuje tego „czegoś”, co byłoby charakterystyczne tylko dla niego – jak Wieża Eiffla w Paryżu, Perła Orientu w Shanghaju, czy chociaż… Mała Syrenka w Kopenhadze. W Singapurze jest wiele ciekawych rzeczy, ale żadna nie jest „jedyna”, żadna nie jest kojarzona tylko z tym miastem – czegoś takiego nam zabrakło. Generalnie jednak spacer wzdłóż rzeki i po okolicach jest całkiem przyjemny. Późnym wieczorem zaś rozkręca się nawet w większą imprezkę, szczególnie w okolicy mostu dla pieszych przy „dzielnicy” Clarke Quay, stanowiącej swoiste centrum rozrywki (puby i kluby) – mozna skorzystać z ich oferty lub, znacznie bardziej oszczędnie, zaimprezować na wspomnianym moście (zresztą bardzo ku temu celu wygodnym). W pobliżu jest sklep monopolowy, a spożywanie alkoholu w miejscu publicznym jest w Singapurze dozwolone, z czego wielu ludzi chętnie korzysta. My jednak nie wytrwaliśmy nawet do momentu właściwego rozkręcenia się imprezy ponieważ najwyczajniej skończyły nam się singapurskie fundusze (wydane główne na soki ze świeżych owoców hehe ;), bo w Singapurze ceny są właściwie podobne do tych w Hongkongu, czyli wysokie. Stwierdziliśmy, że bardziej zaszalejemi w tańszej Malezji. Co do alkoholi, to w Singapurze króluje piwo – leje się ono na każdym kroku, to pewnie ze względu na tutejsze temperatury (pogoda jest praktycznie niezmienna: w dzień 30 stopni, w nocy 25, i tak przez cały rok). Posiłki z kolei są bardzo różnorodne (równiez cenowo). Najwygodniej i najciekawiej jest jadać w takich specyficznych miejscach, w których posiłki serwuje kilka barów, lecz mają one wspólne stoliki – jest to schemat często spotykany w tym mieście. W ten sposób uzyskuje się ogromny wybór potraw, ceny są znośne, a jedzenie wyśmienite! Nie należy się również martwić o higienę, ponieważ singapurskie przepisy w tych kwestiach są ponoć bardzo surowe. Na koniec jeszcze dwa słowa o lotnisku. W pewien sposób może ono obrazować wysoki „poziom cywilizacyjny” tego państwa oraz jego „sympatyczność” dla mieszkańców i gości. Dla oczekujących na loty były bowiem do dyspozycji zupelnie darmowe dogodności takie jak leżaki oraz koce do przykrycia, internet (zarówno wi-fi, jak i normalne komputery z dostępem do neta) oraz, uwaga!, stanowiska wyposażone w urządzenia do masażu stóp, z czego chętnie skorzystaliśmy i piętnastominutowy seans zrekonstruował nam nadwyrężone stopy po ostatnich wędrówkach ;). Szkoda tylko, że strasznie nawaliła linia lotnicza – JetStar. Odbyliśmy właśnie tą linią drugi lot i oba były znacznie opóźnione. Wprawdzie są bardzo tani, ale poziom usług jest niestety adekwatny do ceny :/. Jeszcze kilka fotek z Singapuru, a już jutro pierwsze wrażenia z Kuala Lumpur, w którym już jesteśmy i po którym już spacerowaliśmy… do jutra!