W centrum każdego marokańskiego miasta znajduje się Medina, czyli coś w rodzaju Starego miasta, jego najstarsza część, historyczne centrum. Do dzisiaj mieszkający w nim ludzie mają dosyć tradycyjne podejście do budownictwa, bo budują co się da, gdzie się da i jak się da. Wychodzi z tego plątanina dróg, dróżek i tajemnych przejść, które stanowią wyzwanie dla niejednego kartografa. Przydaje się telefon z GPS-em lub chociaż kompas. Niestety, nie mieliśmy żadnej z tych rzeczy. Jednak to nie w Medinie się zgubiliśmy! Będąc uprzedzonym o takiej możliwości, bardzo uważaliśmy na naszą lokalizację. Szczególnie po zmroku bywa tutaj różnie, zwłaszcza gdy ktoś obcy postanawia „pomóc”. Zdarzają się przypadki, że ktoś celowo wyprowadza turystów na manowce, a potem żąda opłaty za zaprowadzenie we właściwe miejsce. Wydaje nam się, że nawet spotkaliśmy takiego człowieka pierwszego wieczoru, ale udało nam się od niego uwolnić… ucieczką ;).
Żeby oddać sprawiedliwość Marokańczykom – są to generalnie bardzo mili ludzie, ale w niektórych przypadkach, szczególnie w turystycznych miastach, za tą ich uprzejmością kryje się chęć osiągnięcia zysku – i nigdy nie wiadomo, co akurat danego człowieka motywuje do wskazywania nam drogi itp. Spotkaliśmy np. mężczyznę, który najpierw dał się sfotografować, a potem zrobił z nami krótki spacer, pokazując kilka ciekawych rzeczy i po prostu się pożegnał. W takich krajach, jak Maroko, w których dużą rolę odgrywa turystyka, traktuje się turystów w specyficzny sposób. Z jednej strony spotyka się wielu naciągaczy/naganiaczy. Z drugiej jednak muszą się oni bardzo pilnować, bo nad przestrzeganiem prawa względem turystów czuwa tzw. Policja Turystyczna i nielegalni przewodnicy bądź taksówkarze muszą się liczyć z możliwością ukarania. Funkcjonariusze tego organu zajmują się również np. niedopuszczaniem osób żebrzących, bezdomnych do popularnych miejsc – chociaż tych i tak się spotyka, bo najwidoczniej nie jest ich tu mało. Bezpieczeństwo jednak jest na relatywnie wysokim poziomie i będąc uważnym, nie powinno się człowiekowi nic złego tutaj stać.
Jeśli chodzi o taksówki, to info. dla osób wybierających się do tego kraju: są dwa rodzaje: Grande i Petit. Te drugie nie mają prawa wyjeżdżać poza miasto, jak ich nazwa mówi – są małe i też kosztują mniej. Taksówki Grande służą do transportu np. na lotnisko. Wielu taksówkarzy zna angielski, ale niemal wszyscy znają wszechobecny tutaj język francuski. Ludzie jednak między sobą najczęściej rozmawiają po arabsku, chociaż jest to specyficzna, marokańska odmiana tego języka z dużymi naleciałościami z francuskiego i hiszpańskiego.
Wróćmy jeszcze do człowieka, który nas chwilę oprowadzał po Medinie, a właściwie po jej zamkowej części, stanowiącej kolebkę tego miasta. Widząc, że mamy aparat, powiedział, że możemy mu zrobić zdjęcie, na co w tym kraju należy uważać. Wielu ludzi sobie tego nie życzy, a niefortunne zrobienie komuś zdjęcia może się wiązać nawet z żądaniem sporej opłaty jako zadośćuczynienie. Należy zatem robić zdjęcia szybko i niepostrzeżenie lub najpierw zapytać o pozwolenie.
Nasz tymczasowy przewodnik pokazał nam kilka części Mediny. Były tam uliczki, na których żyli ludzie różnych wyznań (w tym mieście oprócz wyznawców Islamu spotyka się także Żydów i Anglikanów). Różne budynki malowane były na różne kolory, włącznie z częściami przyległych do nich chodników, co miało wskazywać na miejsce pochodzenia jego mieszkańców. I tak np. budynki niebieskie miały należeć do mieszkańców Chefchaouen, a czerwone do ludzi z Assilah. A i znaleźliśmy też mieszkanie lokalnego hipisa z płytami winylowymi zawieszonymi nad wejściem.
Gdy w końcu opuściliśmy Medinę, wydawało nam się, że kierujemy się w stronę nabrzeża (Tanger leży nad Cieśniną gibraltarską), lecz ulice poza Starym miastem okazały się jeszcze bardziej zdradliwe. Wylądowaliśmy gdzieś zupełnie daleko i musieliśmy się ratować małą taksówką do poznanego przez nas wcześniej placu. Zgubiliśmy się i było to naprawdę dziwne, nieznane nam dotychczas uczucie ;).
To, co jeszcze jest ciekawego w tym kraju i jednocześnie charakterystycznego dla państw muzułmańskich, to nawoływania do modlitwy. Pięć razy dziennie, z wież meczetów (trudno je nazwać minaretami, bo akurat tam nie miały charakterystycznych kształtów) dobiegają donośne głosy (teraz już wspierane sprzętem nagłośnieniowym, ale dawniej radzono sobie bez tego!). Wbrew moim wyobrażeniom miasto wcale wówczas nie zamiera, a modlitwę na ulicy rozpoczynają naprawdę nieliczni, ale z Islamem to jest tak, że co kraj to obyczaj. Ci, co postanawiają się wówczas pomodlić, rozwijają przed sobą specjalne, małe dywaniki (oferowano nam taki, naprawdę ładny, za ok. 700 miejscowych pieniążków, czyli jakieś 200 zł), klękają na nich w kierunku Mekki (czyli stąd na wschód) i wykonują szereg czynności należących do rytuału – wstawanie, klękanie, pochylanie się.
Film z nawoływaniem do modlitwy w Chefchaouen
Wspomniałem o cenie za dywanik. Był on naprawdę dobrze zrobiony, ale z pewnością moglibyśmy zejść co najmniej o połowę tej kwoty. Jednej drobnej pamiątki udało nam się zmniejszyć cenę nawet trzykrotnie. Targowanie się jest tutaj silnym zwyczajem, sposobem robienia zakupów, wręcz koniecznością. Brak próby zbicia ceny jest źle widziany. Do elementów zbijania ceny należy nawet wychodzenie ze sklepy, co zazwyczaj sprawia, że cena przedmiotu spada o jeszcze spory procent. Zdarza się też, że sprzedawca wymaga targowania się, podając reguły zabawy – w jednym przypadku mieliśmy naprzemian zapisywać na kartce swoje kwoty.
A jest się o co targować. Polecieliśmy jednak tym razem nawet bez bagażu nadawanego (jedynie podręczny), więc nie możemy zrobić większych zakupów, ale wszelkie tutejsze rękodzielnictwo jest mistrzowskie. I są to zarówno wyroby metalurgiczne, ceramiczne, jak i włókiennicze. Sporą grupę społeczną tworzą tutaj nadal tradycyjni rzemieślnicy, wykonujący naprawdę dobrą robotę. Można by tutaj sobie urządzić całe mieszkanie i byłoby ono wyjątkowe! Tylko gorzej z transportem, ale wizyta samochodem jest jak najbardziej możliwa, zważywszy na częste promy do Hiszpanii, odpływające z tutejszego portu (to zaledwie 13 km).
Cała gospodarka wydaje się tutaj funkcjonować zupełnie inaczej i bardziej przypomina tę średniowieczną – opartą na cechach i ich warsztatach oraz samowystarczalnej pracy całej rodziny (na rzecz rodzinnego warsztatu, ale i też w innych dziedzinach, np. kobiety pieką dla domu chleb, ale jego nadmiar wychodzą sprzedać na ulicę. Nie zauważyliśmy żadnej oznaki istnienia jakiejkolwiek produkcji masowej. Dlatego też WSZYSTKO tutaj posiada swój unikalny charakter.
Z ciekawostek, reklama siłowni: