Kategorie:

Trasa archeologiczna i trasa przyrodnicza

W końcu się ruszyliśmy. Wypożyczenie auta poszło gładko. Krótka instrukcja:

  • First time in Cyprus?
  • Yes.
  • Left side!

i jazda. Całe szczęście, że przećwiczyłem już zasady w Szkocji. Chociaż tam było jednak łatwiej. Lepsze drogi, lepiej oznakowane, ale też duuuużo lepsi kierowcy i – jak pisałem – kultura na każdym kroku. Na Cyprze kierowcy są nieobliczalni, a ich największymi wrogami są kierunkowskazy i pas ruchu. W necie w ramach przygotowań znalazłem taki opis:

Podczas jazdy zachowaj ostrożność, gdyż Cypryjczycy jeżdżą dość szybko i brawurowo. Zdarza się, że zamiast używania kierunkowskazów wystawiają rękę za okno. Gest ten może „oznaczać”, że kierowca skręca, hamuje lub jedzie prosto.

Skręca, hamuje lub jedzie prosto – no fajnie, wszystko jasne. Ale można sobie poradzić. Zwłaszcza, że odległości nie są aż takie duże. Do Pafos, czyli z jednej strony wyspy na drugą, jedzie się 1h30 (no max 2h). Więc ruszamy z naszej Larnaki. A archeologicznie rzecz biorąc to z Kition (tak, ten od Zenona – mistrza stoików).

Naszym pierwszym przystankiem wzdłuż południowego wybrzeża był starożytny Kurion. Prastara mieścina, która jednak największy rozwój zawdzięczała czasom Cesarstwa Rzymskiego. Główną atrakcją – przynajmniej sądząc po wynikach wyszukiwania w Google – jest amfiteatr, pięknie położony, z widokiem na morze. Między II a IV wiekiem naszej ery działa się tam nie lada sztuka, co podziwiać mogło do 3000 widzów jednocześnie. Jego obecny stan, to odbudowa z pozostałości. Wokół łuku amfiteatru widać też fundamenty pod kolejne kondygnacje, więc pierwotnie był jeszcze większy. Zaraz obok amfiteatru znajdowało się stanowisko archeologiczne z dobrze zachowanymi mozaikami. Generalnie cały kompleks w Kurionie jest o wiele większy i można by spędzić w nim cały dzień. O jakieś dwa kilometry od amfiteatru znajdują się też bardzo znane pozostałości po Sanktuarium Apollina. My jednak nigdzie dalej nie dotarliśmy mając w planach jeszcze dalszą podróż.

play-sharp-fill

Chcieliśmy bowiem dojechać do wspomnianego już Pafos, czyli naprawdę dużego ośrodka – zarówno dawniej, jak i współcześnie. Tamtejszy Park Archeologiczny obejmuje spory teren, na którym odnajdzie się pozostałości z czasów greckich, rzymskich, a nawet średniowiecznych. Za najcenniejsze uznaje się rzymskie mozaiki, których jest tam sporo. Nie wszystkie jednak są dostępne zwiedzającym – odnaleźliśmy też celowo zasypane piaskiem w celu ochrony, przy których jednak postawiono tabliczki ze zdjęciami podziemnej zawartości. Nam osobiście chyba najbardziej przypadły do gustu ruiny z nieźle zachowanymi murami i kolumnami, które dawały jakieś wyobrażenie o konstrukcji i planie starożytnego kompleksu. Trochę dalej na północ znajdują się też grobowce królewskie, do których jednak nie dotarliśmy ze względu na znaczne odległości (przynajmniej jak na dziecięce nóżki) oraz puste żołądki.

Sprawnie przeszliśmy więc do części kurortowej, która robiła bardzo dobre wrażenie. Owszem, nie brakowało w nich sklepów z kiczem, ale ogólnie należy uznać Pafos za kurort dobrze zrobiony, z szerokim bulwarem, palmami przy drogach, rzeźbami w dziwnych miejscach itp. Alicji udało się odnaleźć bezglutenową restaurację, w której tym razem spróbowaliśmy m.in. mule. Z pełnymi brzuszkami i powolnym krokiem wracaliśmy więc w stronę auta, podziwiając powoli zachodzące już Słoneczko.

Drugiego dnia ruszyliśmy w przeciwnym kierunku. Za punkt docelowy uznaliśmy niedaleko położony park narodowy Cape Greco. Zanim jednak tam dotarliśmy, zrobiliśmy jeszcze kilka przystanków. Pierwszym był łuk skalny znany jako Most Miłości (lokalnie to Ayia Napa). Nie za wielki, ale uroczy. Nie tylko zresztą on sam był ładny, co woda wokół, która w tej okolicy nabierała cudownej barwy. W pobliskiej skale odnaleźć można sporo przykutych miłosnych kłódek od przesądnych par. Fajne miejsce, warto się zatrzymać na chwilę.

Tuż nieopodal, przypadkiem natknęliśmy się na bardzo ciekawy Park Rzeźb. Nie wiedziałem o tym miejscu przed przyjazdem, jednak wiedzieć nie trzeba, bo nie sposób go przegapić wracając z Mostu Miłości. Jest to bowiem ogromne zbocze wypełnione wielgachnymi rzeźbami, co widać z daleka. Wejście jest darmowe, no a rzeźby jako to rzeźby… bardzo różne. Jeśli oczywiście nie ma 40 stopniu w cieniu jak zapewne jest tam w środku lata (my byliśmy w październiku), to ciekawie jest się przejść alejkami o tak niespotykanych dekoracjach. Btw. Cypr słynie też z innych parków rzeźb – podwodnych. Na wyspie jest pełno szkółek nurkowania, z którymi odwiedza się takie atrakcje, jednak nie skorzystaliśmy z takiej oferty. Może następnym razem jakoś to wykombinujemy…

To też dobre miejsce, aby ponownie przyjrzeć się okolicznej roślinności, która potrafiła nas zadziwić. Jak by nie patrzeć to zupełnie odmienny klimat, być może najbardziej tropikalny w Europie, bo przecież tam kończy się nasz kontynent i dalej już tylko Azja, Izrael albo Egipt.

W końcu dotarliśmy do Cape Greco National Forest Park. Pierwotnie myślałem, że do parku należy dotrzeć, zostawić auto w miejscu, które przynajmniej na mapie wyglądało na okoliczne centrum turystyczne i następnie wędrować jak na turystów przystało. Okazało się jednak, że parkowe ścieżki to pełnowymiarowe asfaltowe drogi i owszem minęliśmy kilku piechurów, ale generalnie po parku jeździ się autami, mimo w sumie niedużych odległości między punktami widokowymi. W naszym przypadku oczywiście było to błogosławieństwo losu, bo przynajmniej jedna potomna nadal nie zaznała natchnienia wędrowcy, więc chodzenie mogłoby być męczące. Park ma wiele świetnych miejscówek. Chyba najbardziej znane jest miejsce oznaczone na mapie jako Sea Caves, chociaż to nazwa raczej na wyrost. W tym miejscu też miłośnicy skoków do wody mają swoje miejsce do nieodpowiedzialnych popisów. Nam jednak najbardziej przypadł do gustu zakątek o nazwie Blue Lagoon (tak jak te gorące źródła na Islandii ❤️). Zatoczka, ławeczka, urocze kamienne schodki do samej wody…

play-sharp-fill

Nasza ostatnia całodniowa wycieczka, na dzień przed odlotem, była ukierunkowana na duże wysokości. W odróżnienieu np. od Malty, na Cyprze są pełnoprawne góry. Nazywają się Troodos, a ich najwyższym szczytem jest Olimp (bo czemu nie ;p), który mierzy 1952 m. Podobnie jak w Parku Greco, tak samo tutaj dojedziemy wszędzie autem, włącznie ze wspomnianym szczytem. A właściwie dojechalibyśmy, gdyby w rolę greckich bogów nie wcieliła się armia, która zajęła cały szczyt dla siebie, szczelnie go ogradzając. No szkoda. Za to przy zakręcie do wojskowej bazy zamontowali punkt widokowy. Nieopodal znajduje się też miejscowość o nazwie Troodos. Można odnieść wrażenie, że składa się ona z parkingu, placu zabaw i szeregu restauracji. Nie wiem, czy w ogóle jacyś ludzie mieszkają tam na stałe. Anyway, udało nam się dostać stolik z widokiem (jak powiedział właściciel restauracji: był zarezerwowany dla nas 😁).

play-sharp-fill

W drodze pod górkę zatrzymaliśmy się w uroczej wiosce, którą odnalazłem uprzednio w internetach. Nazywa się Lania i mieszka tam około 200 osób, utrzymujących się głównie z uprawy winogron na pobliskich wzgórzach. Spacerek wokół wioski zajmuje do 30 minut włącznie z czasem na robienie zdjęć. Spotyka się urocze zaułki, pełne pięknej roślinności, podwórka urządzone w formie małych skansenów itp. Są też dwie kawiarnie/restauracje, w których jednak nie doczekaliśmy się obsługi, więc pojechaliśmy dalej. Do pozostania w miejscowości nie zachęcały też liczne zwłoki karaluchów (lokalne koty mogłyby się wykazać większą pracowitością). Polecam więc po prostu przejść się, porobić fotki i uciekać dalej.

Zjeżdżając z gór Troodos z drugiej strony niż wspomniana Lania, można zboczyć z trasy, aby pozwiedzać kilka niesamowitych zabytków sakralnych. My zdecydowaliśmy się na Kościół św. Mikołaja od Dachu – tak, od Dachu (Agios Nikolaos tis Stegis). Dlaczego taka dziwna nazwa? Otóż na tej XI-wiecznej bizantyjskiej świątyni, w XIV wieku dobudowano dodatkowy dach. Jak się przyjrzeć, to widać, że budynek posiada jakby dwa dachy, jeden nad drugim. Ten wyższy miał za zadanie chronić budynek przed śniegiem, który zdarza się tu zimą oraz chronić freski znajdujące się wewnątrz świątyni na niższym dachu. Freski liczą sobie do 700 lat. Najsłynniejszym z nich jest ten przedstawiający narodzenie Chrystusa (to ostatnie zdjęcie z galerii poniżej). Ta wizyta silnie skojarzyła nam się z cerkwią św. Szczepana w Nesebarze, pochodzącą właściwie z podobnego okresu i kręgu kulturowego. Na mnie osobiście oba te kościoły zrobiły niesamowite wrażenie, miejsc szczególnych, zachowanych jakimś cudem przez całe wieki. Wejście do takiego miejsca przypomina podróż w czasie, gdzieś za ich grubymi, kamiennymi murami pozostaje teraźniejszość, a tutaj w środku jest się w innej epoce.

play-sharp-fill

Wizzair podarował nam jeszcze pół dnia, ustawiając nasz lot na późne popołudnie. Mając nadal do dyspozycji auto, po spakowaniu się i opuszczeniu naszego przytulnego lokum, wybraliśmy się jeszcze w poszukawanie turkusu. I odnaleźliśmy go. Nie wiemy w sumie dlaczego ta sama woda tego samego morza, w jednym miejscu jest owszem piękna, czysta i ciepła, ale nie ma tego niesamowitego odcienia, gdzie indziej za to nabiera niepowtarzalnej barwy. Takie miejsca są na Cyprze, jednak najczęściej wokół nich wyrastają wielopiętrowe hotele, plaże zabudowują budki z jedzeniem i wszędzie wokół słychać donośną dyskotekową muzę (dlaczego!?). Na dłuższą metę nie dałoby się tam wytrzymać np. całego pobytu. Nasz spokojny zakątek był znacząco przyjemniejszy. Jednak co turkus to turkus i trzeba było go doświadczyć.

Zmęczeni, ale szczęśliwi dotarliśmy w końcu na lotnisko. Z wracających w tym samym czasie turystów najbardziej zapamiętałem łysego gościa z całą głową pokrytą kremem na oparzenia. Doskonały dowód na to, że na Cyprze pod koniec października sezon wakacyjny jest nadal w pełni. To nie Bułgaria, gdzie w połowie września zaraz za nami zamykano sklepy, a na plaży usypywano wał przeciwsztormowy. Cypr to świetne miejsce, w którym można oderwać się od polskich późnojesiennych szarości i pierwszych mrozów. Już teraz myślimy nad powrotem, co nie zawsze nam się zdarza, nawet gdy nam się bardzo podoba, bo przecież świat jest wielki i tyle jeszcze jest do zobaczenia. Ciekawe co przyniesie przyszłość – na pewno opiszemy to na blogu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *