Ostatnio spędziliśmy dwa dni w „pobliskim” (około 200 km od Nankinu) mieście Suzhou – „chińskiej Wenecji”. Opowiemy Wam o tym mieście w dwóch częściach. Ale już teraz możemy zdradzić, że jest to najładniejsze miasto chińskie w jakim byliśmy.
Suzhou słynie przede wszystkich z dużej ilości ogrodów w tzw. chińskim stylu południowym. Tradycyjne ogrody chińskie dzielą się na północne i południowe. Te pierwsze charakteryzują się wielkimi przestrzeniami zarówno zieleni jak i wody. Te drugie, czyli te z Suzhou były projektowane na bardzo małych przestrzeniach. Jednak te małe przestrzenie zostały tak podzielone, wykreowane, że spacerując po ogrodzie wcale nie ma się wrażenia, że jest mały. Wręcz przeciwnie, przez to, że nie ma głównej ścieżki, tylko z różnych stron zapraszają do siebie nisze i zakątki, to ma się wrażenie, że omija się wiele miejsc. Najważniejszym założeniem dotyczącym ogrodów południowych jest dzielenie przestrzeni, które dąży do stworzenia wrażenia wielkości. Ogrody są dzielone pawilonami, ścianami, skałami. Ponadto, większość „przedziałek” posiada bardzo charakterystyczne okienka lub przejścia w różnych kształtach (najlepiej widać to na zdjęciach), dzięki czemu przestrzeń wydaje się jeszcze większa. Oprócz powyższych cech, najczęściej ogrody te mają małe stawy. W rezultacie ogrody te są niezwykle iluzoryczne i tajemnicze.
Mieliśmy mało czasu, więc odwiedziliśmy tylko dwa ogrody (w Suzhou jest ich kilkanaście znanych, wliczając mniejsze, to pewnie o wiele więcej). Wybraliśmy takie mniej komercyjne. Pierwszy z nich to „Ogród Pary”. Znalezienie go stanowiło nie lada wyzwanie, bo mieszkańcy najpierw nakierowali nas na wąską uliczkę będącą w ruinie. Wyglądało to dość podejrzanie, jakby chcieli nas nabrać. Na dodatek, po kilkunastu minutach szukania znów zapytaliśmy o drogę i zostaliśmy skierowani z powrotem na główną drogę. I tak w kółko. Pytaliśmy kilka osób i często polecane kierunki był całkiem sprzeczne ze sobą. Ale w końcu udało się, chyba tylko dzięki naszej wytrwałości, bo widzieliśmy innych turystów jak rezygnują. Ogród bardzo nam się spodobał. Jednak był to pierwszy ogród jaki odwiedziliśmy, więc nie było porównania. Najlepsze czekało nas dopiero następnego dnia….
Oto kilka zdjęć z „Ogrodu Pary”:
I jeszcze jedna fotka, baijiu [czyt. bajdzioł – chińska wódka] dla tego, kto zgadnie, co się z nią stało 😉
Kolejnego dnia, z samego rana poszliśmy do ogrodu „Pawilon Lazurowej Fali”. Znajduje się on nad kanałem, więc już przed wejściem byliśmy zauroczeni tym miejscem. Ciężko stwierdzić czemu ten ogród podobał nam się bardziej od „Ogrodu Pary”, bo jako, że założenia ogrodowe są ściśle ustalone, to wszystkie są w jakiś sposób do siebie podobne. Ważny jest jednak również sposób zastosowania tych zasad na tak małej przestrzeni, więc zapewne to zadecydowało o naszym wielkim upodobaniu tego ogrodu. Tak nam się tam podobało, że dopiero głód nas z niego wygonił. Ogrody te zapewniają nie tylko wiele wrażeń podczas wędrówki, ale również odpoczynek od „świata zewnętrznego”. Chiny są bardzo chaotycznym miejscem, gdzie ciężko znaleźć chwilę spokoju, wyciszenia czy prywatności. Mimo, że te ogrody są miejscami turystycznymi, to jeśli wybierze się odpowiedni czas (najlepiej wczesny ranek) i mało znany ogród, to można dobrze odpocząć.
Oto „Pawilon Lazurowej Fali”:
Już niedługo dalsza opowieść o Suzhou…