Kategorie:

Yalla habibi

Yalla habibi, czyli “chodźmy, przyjacielu”. To jak najbardziej słuszny tytuł do wpisu o atrakcjach Kairu. W trakcie zwiedzania z przewodnikiem “yalla” jest najczęściej słyszanym oraz mówionym słowem. Używasz go, gdy w trakcie zwiedzania już się napatrzysz na coś i możesz iść dalej: yalla!, czyli let’s go! No więc chodźmy i przejdźmy teraz przez wszystkie atrakcje, jakie zobaczyłem przez 2 dni intensywnego zwiedzania. Z tej okazji wybrałem ponad 140 zdjęć i filmów – najwięcej w historii tego bloga jak na jeden post, no bo naprawdę jest co oglądać.

Mieszkałem w hotelu w Gizie, zaraz pod słynnymi piramidami, jednak to nie one były pierwszym punktem mojej wycieczki. Praktycznie i chronologicznie udaliśmy się kilkanaście kilometrów na południe do najstarszej nekropolii Egiptu, gdzie chowano pierwszych historycznych władców tego kraju. Jednym z nich był Teti, założyciel VI dynastii i to właśnie jego miejsce spoczynku było moją pierwszą piramidą. Z zewnątrz niezbyt okazałą, bo można by ją pomylić z jakimś pagórkiem. To jednak mi nie przeszkadzało, aby stojąc w środku poczuć potężne wzruszenie. Nawet większe niż później w jednej z Wielkich Piramid. Oto spełniało się właśnie moje życiowe marzenie, sięgające korzeniami do dzieciństwa, gdy jako kilkulatek z zafascynowaniem przeglądałem ilustrowany album o nazwie „Siedem cudów świata” i dowiedziałem się o fascynującym dorobku starożytnego Egiptu. Teraz właśnie rzeczywiście wkraczałem do tego świata. Mogłem do dotknąć. W komorze grobowej prawdziwej piramidy kilka metrów pod poziomem pustyni. To było dopiero coś.

A tak wyglądało wejście do środka – generalnie tak mniej więcej wygląda schodzenie do każdej z piramid.

play-sharp-fill

Zaraz obok stała mastaba Mereruki, o którym pamięć przetrwała głównie dlatego, że ożenił się z najstarszą z córek Tetiego. Dodatkowo miał jeszcze tyle szczęścia, że akurat jego mastaba bardzo dobrze się zachowała, więc turyści chętnie ją odwiedzają. Jednym z ciekawszych miejsc jest ściana z hieroglifami na końcu wąskiego korytarza. Napisy znajdują się na „bramie”, a wąski pionowy pasek, jakby „szczelina” jest miejscem wyznaczonym na przejście zmarłego do zaświatów.

Teraz zanim przejdziemy dalej musimy zapamiętać słowo mastaba, czyli taki grobowiec na planie prostokąta o lekko pochylonych ścianach. Mniejsza o szczegóły, ale istotne jest, że trochę powyżej wysokości głowy stojącego człowieka miał on płaski dach. Budowano je w Egipcie od zarania dziejów, właściwie od I dynastii, czyli końcówki czwartego tysiąclecia p.n.e. Aż pewnego dnia w okolicach 2650 r. p.n.e. genialny budowniczy o imieniu Imhotep uznał, że na stropie właśnie wzniesionej mastaby króla Dżesera wybuduje kolejną mastabę, trochę mniejszą. A na niej jeszcze jedną… i tak w sumie 6 razy. W ten sposób stworzono pierwszą piramidę. Dzisiaj nazywamy ją schodkową. Co ciekawe, jest to nie tylko najstarsza piramida, ale w ogóle najstarsza zachowana (czyli nadal stojąca, a nie jakieś monolity przewrócone na łące) budowla na świecie. Nic dziwnego, że po latach budowniczemu, który opanował do perfekcji obróbkę kamienia, zaczęto przypisywać boskie cechy, a nawet uznano za syna Ptaha, czyli stwórcy świata.

W galerii powyżej widać też inne budowle znajdujące się w pobliżu świątyni, m.in. przygrobową świątynię, w której przygotowywano ciało zmarłego do pochówku. Według mojego przewodnika (o ile dobrze go zrozumiałem), naścienne napisy zasłonięte ramką są najstarszym zachowanym pismem na świecie. Jak dla mnie to wyglądały trochę na pomazane mazaczkiem jakiś miesiąc temu. Poza tym pomyślałem, że aż tak ważna rzecz powinna zostać przeniesiona do muzeum i dużo lepiej chroniona. No ale kto wie, może rzeczywiście jest tak jak mówił Hasan. Ciekawy był też posąg Dżesera zamurowany w celu ochrony przed erozją – możemy go podziwiać jedynie przez jedną z dwóch wywierconych dziurek.

Spod tej budowli można było dostrzec w oddali różne inne, w tym te najsłynniejsze w Gizie, ale także tzw. wygiętą piramidę, która w połowie wysokości zmienia kąt nachylenia (mam jej zdjęcie jedynie z oddali). Patrząc na to pomyślałem, że to wygląda to trochę tak jakby krokami dochodzili do ideału (schodkowa, wygięta…), a to przecież jest strasznie dziwne, bo ta docelowa forma piramidy jest przecież najprostsza.

Czas było już opuścić to miejsce i powrócić od zielonej doliny Nilu. Pustynie i kamienne wzgórza wyrastają na kilkanaście metrów powyżej poziomu rzeki i gdy jedzie się ich skrajem to doskonale widać, jak wiele ta rzeka znaczy dla tego państwa. Wszystko co rośnie i wszystko co żyje w tym kraju, utrzymuje się dzięki jej wodom. Od niej zresztą nawet mój przewodnik rozpoczął całą swoją narrację po wyruszeniu z hotelu, mówiąc „Allah dał nam wodę w postaci rzeki Nil…”. I nad tą rzekę jeszcze wrócę przy okazji wizyty w położonym nad nią Muzeum Kairskim, ale teraz zobaczcie jak wygląda cała dolina.

play-sharp-fill

Następnie udaliśmy się do Memfis, a właściwie na pobliski teren w dolinie Nilu, gdzie dawniej znajdowała się pierwsza stolica Państwa, którego najsłynniejszą nekropolią była wówczas właśnie pustynna Sakkara. Dzisiaj z dawnej stolicy praktycznie nic nie pozostało, bo jego budulec był wciąż wykorzystywany na nowo (podobnie jak kamień z niektórych piramid, np. Tetiego). Jedyne co właściwie pozostało w tym miejscu to dwa ogromne posągi Ramzesa II, z czego dostępny na miejscu jest już tylko jeden (drugi stał do niedawna koło dworca w Kairze, a niedawno przeniesiono go do nowobudowanego Muzeum Kairskiego).

Innymi oznakami obecności dawnej stolicy w tym miejscu są nadal odnajdywane artefakty, niekiedy nawet przez chłopów w polu. To właśnie w tym miejscu oglądałem te znaleźliska w lokalnym sklepie z pamiątkami, co opisałem w poprzednim wpisie.

W końcu wróciliśmy do Gizy, aby po tym pięknym archeologicznym wstępie, przyjrzeć się temu co najsłynniejsze. Na miejscu zastaliśmy sporo chętnych do zrobienia tego samego, bo jak się okazało, w Egipcie dniami wolnymi od pracy są piątek i sobota (w niedzielę pracują). A ku memu zaskoczeniu większość zwiedzająca jest jak najbardziej lokalna – korzystają więc z dnia wolnego. Całe szczęście mój przewodnik Hasan powiedział mi komu mam wręczyć odpowiedni bakszysz, aby szybko minąć kolejkę na wejściu. Przeszliśmy sprawnie bocznym wejściem i udaliśmy się na pole zajmowane przez zwierzęta. Tam poznałem kolejną osobę, która miała przewieźć mnie po okolicy wielbłądem! Sam przewodnik zaś zdecydował się na przejażdżkę dużo wygodniejszym koniem. To był mój pierwszy bezpośredni kontakt z wielbłądami. Okazały się niesamowicie niewygodne! Nie dość, że wielkie, to poruszały się w koszmarny sposób, przez który trzeba było cały czas balansować do przodu i do tyłu. Mój nowy przewodnik ze swojego wygodnego konika śmiał się ze mnie, że „jutro będę chodził jak Egipcjanin” i… miał rację, bo następnego dnia nogi niesamowicie bolały. Najgorsze zaś było wsiadanie i zsiadanie z tego olbrzyma. Wielbłądy klęczą, aby móc na nie wejść lub z nich zejść i to jest plus, jednak przejście do pozycji wyprostowanej odbywa się poprzez serię kaskaderskich wychyleń w przód i w tył. Dopiero pod sam koniec wyprawy nauczyłem się odpowiedni przechylać, aby kontrować zmianę pozycji zwierzęcia.

W pewnym momencie, gdy już wstępnie opanowałem sztukę jazdy wielbiądziej, mój przewodnik poprosił o mój telefon, aby nagrać filmik, który jest najlepszą pamiątką z tej wycieczki:

play-sharp-fill

Najpierw wjechaliśmy na pobliskie wzgórze, z którego rozciąga się najlepszy widok na piramidy (zdjęcia powyżej). Następnie zaś udaliśmy się w kierunku wybranej przeze mnie Piramidy Chefrena (to ta środkowa), aby zwiedzić jej wnętrze. Długo nie wiedziałem, którą z piramid wybrać. Na przykład Piramida Cheopsa ma podobno ciekawsze wnętrze, ale zawsze jest tam dużo więcej ludzi. Poza tym ta Chefrena zawsze mi się najbardziej podobała, głownie dzięki zachowanym częściowo płytom okładzinowym na wierzchołku (niektóre z nich leżą u podstawy i można się im z bliska przyjrzeć). Trzecia z piramid, króla Mykerinosa, nie była dostępna do zwiedzania.

Data wyryta i wymalowana na ścianie komory grobowej Chefrena (widoczna na jednej ze zdjęć) jest momentem otwarcia piramidy po odnalezieniu wejścia do niej. Przynajmniej pierwszego otwarcia w czasach nowożytnych, przynajmniej przez Europejczyka. Ów odkrywca nazywał się Jovanni Belzoni (nazwisko zapisano przed datą) i w ramach przejawu swojego europocentryzmu i wybujałego ego postanowił upamiętnić swoją obecność w tym miejscu w tak niewłaściwy sposób. Jest to też o tyle dziwne, że właściwie niczego nie odkrył, bo gdy wszedł do komory, to okazało się, że sarkofag był już pusty, a przykrywająca go płyta nagrobna leżała na podłodze obok. Widać, ktoś go jednak uprzedził…

Po opuszczeniu wnętrza miałem trochę czasu na rozejrzenie się po okolicy.

play-sharp-fill

Udało mi się nawet obejść całą piramidę dookoła.

A gdy już odnalazłem swój środek transportu, to udaliśmy już niestety w powrotnym kierunku, ale czekał mnie jeszcze bardzo ważny punkt programu. Wielki Sfinks. Był on dodatkowo ogrodzony i znalezienie dobrego widoku wymagało posiadania dodatkowego biletu, który oczywiście miałem, lecz zdążono już zamknąć wejście. Całe szczęście szybko wymyślono rozwiązanie – otóż wpuszczono mnie… wyjściem. Jak widać, w Egipcie nie ma rzeczy niemożliwych. Samo Lwiątko było zjawiskowe i naprawdę fajnie było przyjrzeć się różnym jego detalom z bliska i np. odkryć ogon.

To tyle przygód pierwszego dnia. I tak nadto. Wróciłem do hotelu wykończony, a czekało mnie jeszcze drugie tyle. Następnego dnia nie błądziliśmy już po pustyni, lecz udaliśmy się w stronę miasta. Naszym pierwszym celem była Cytadela i wszystkie jej atrakcje. Budowla góruje nad miastem od czasów słynnego Saladyna, który warownię tę założył. Jednak jej obecny kształt Egipcjanie zawdzięczają trochę tylko mniej słynnemu Muhammadowi Ali. Nie, nie temu bokserowi, tylko królowi rządzącemu do połowy XIX wieku. Zasłynął on z wielu dużych reform (podatki, handel, uprawy, oświata itp.), które ustawiły kraj na właściwe tory na jeszcze bardzo długo po nim. Samą Cytadelę gruntownie przebudował i postawił w ramach jej murów m.in. mennicę, pałac i sąd (na zdjęciach poniżej w takiej kolejności). A także oczywiście słynny meczet, do którego przejdę za chwilę.

Przede wszystkim, pierwszym wrażeniem, jakie się odnosi wchodząc na teren Cytadeli w Kairze jest to, że w końcu trafiamy na jakieś zielone tereny, których w tym mieście jest jak na lekarstwo.

Druga istotna sprawa jest taka, że z miejsca tego rozciąga się widok na olbrzymie, dwudziestokilkumilionowe miasto rozciągające się po horyzont.

play-sharp-fill

Wreszcie, największa ozdoba tego miejsca, albo i całego Kairu, jeśli nie całego współczesnego Egiptu, czyli Meczet Muhammada Alego. Jest on też zwany Meczetem Alabastrowym, chociaż głównym budulcem jest wapień, ale alabastrowa jest jego dolna część do około 10 metrów wysokości oraz cały, przepiękny dziedziniec. Na nim też ciekawostka: pierwszy w Egipcie publiczny zegar zamontowany na wieży. Muhammad Ali otrzymał go od króla Francji w zamian za obelisk, który dzisiaj możemy podziwiać na paryskim placu de la Concorde. Dwa zgrabne minarety meczetu sięgają wysokości 82 metrów. To po ich kształcie w pierwszej kolejności odgadujemy, że budowlę wzniesiono w stylu otomańskim, czyli wzorując się na wcześniejszych architektonicznych dokonaniach tureckich (można porównać z Błękitnym Meczetem w Stambule). We wnętrzu, jak w chyba wszystkich świątyniach muzułmańskich, nie znajdziemy wizerunków ludzkich, lecz może właśnie dzięki temu wnętrze wywołuje niesamowite wrażenie, nadane przez powtarzalność kształtów i zdobień. Efektu dopełniają dziesiątki nisko zawieszonych lamp. Nic tylko zdjąć buty (obowiązkowo!) i zwiedzać.

Następnym punktem imprezy było Muzeum Egipskie w Kairze. Gdy tam byłem, to nadal znajdowało się ono w centrum miasta, nad Nilem. Tymczasem jednak powstawał już nowy budynek dla tego muzeum i nawet był on udostępniany zwiedzającym już kilkukrotnie. Niemniej większość eksponatów, a w tym wszystkie zachowane mumie nadal znajdowały się w starym budynku.

play-sharp-fill

Ekspozycja jest dwupoziomowa przy czym w pierwszej kolejności schodzi się na dół, gdzie znajdują się prawdziwe mumie faraonów. Obecnie przestrzeń ta traktowana jest jako miejsce spoczynku. Dlatego obowiązują w niej bardzo rygorystyczne zasady. Po pierwsze nie mógł ze mną wejść mój przewodnik, bo zabronione jest tam oprowadzanie, a nawet wszelkie odzywanie się na głos. Jest też oczywiście zakaz robienia zdjęć pod groźbą konfiskaty aparatu lub telefonu. Porządku strzeże cała armia ochroniarzy, stojących dosłownie co kilka metrów. Gdy jednak jeden z nierozważnych turystów zaczął robić fotografie, wszyscy oni udali się ku niemu, a ja tymczasem bezkarnie strzeliłem dwie fotki.

Mumie te jak widać przechowywane są w specjalnych warunkach za szkłem ochronnym, a zainstalowane tam czujniki wskazują na 20 stopni Celsjusza i 45 procent wilgotności. Tak że jak by ktoś chciał przechowywać mumię, to wiadomo w jakich warunkach to robić :D.

Na wyższym poziomie znajdowała się ogromna sala, której cztery rogi przeznaczone były dla różnych okresów: starożytność, dominacja Rzymu, kościół koptyjski i czasy Islamu. Najciekawsze wydawały się oczywiście eksponaty starożytne.

Niemniej zainteresowało mnie jednak także kilka pozostałości z początków Kościoła Koptyjskiego, który jest jednym z pierwszych odłamów Chrześcijaństwa, bo wyodrębnił się już V wieku i w dużej mierze zachował w swojej ortodoksyjnej formie. Na tej wystawie odnalazłem najstarsze chrześcijańskie freski, jakie dotychczas widziałem – mała kopuła z wizerunkiem Maryi z dzieciątkiem z „VI-VII wieku”.

No i cześć islamska z bogatą ornamentyką i zawsze robiącą duże wrażenie arabską kaligrafią. Znalazły się tam również dobrze zachowane wynalazki z dziedziny matematyki i astronomii.

Na koniec wyszliśmy przed budynek, zaczerpnąć powietrza i w końcu z bliska przyjrzeć się słynnej rzece.

Na tym właściwie miała się skończyć impreza, jednak udało mi się namówić Hasana i Saida do zawiezienia mnie w jeszcze jedno miejsce, a dokładnie to na dworzec kolejowy. Nie, nie wybierałem się nigdzie poza Kair. Otóż sprawdziłem, że na jego terenie znajduje się Muzeum Kolei Egipskich. No co, lubię pociągi ;). i jak mam okazję to odwiedzam wszelkie muzea związane z kolejnictwem czy generalnie transportem (np. w Brukseli lub Londynie). Nie było łatwo dojechać, bo w tym przeludnionym mieście korki są koszmarne. Gdy zapytałem, ile czasu to zajmie, to Hasan powiedział, że 5 minut, po czym dodał „egipskich minut”. W gruncie rzeczy sam nie wiedział. Całe szczęście jednak zdążyliśmy przed zamknięciem… całe 10 minut przed zamknięciem. W sumie to byłem tam z kwadrans, ale też nie było to miejsce jakieś olbrzymie. Pomieszczenia były utrzymane w dziwnie ciepłym świetle, dającym na żywo „efekt sepii” i jakby postarzającym eksponaty. Z pełnowymiarowych pojazdów dostępne były zaledwie dwie lokomotywy, ale wyjątkowo piękne. Z innych ciekawostek moją uwagę zwróciła zabytkowa prasa drukarska oraz kolekcja biletów.

Po wyścigu z czasem mieliśmy w końcu chwilę, aby usiąść i odpocząć przed budynkiem dworca.

Lawirując po kairskich ulicach sprawnie (jak na to miasto) dotarliśmy do hotelu. Nigdzie już się nie wybierałem. Nawet jeśli miałbym chęci to nie miałbym już sił. Zwiedzanie Kairu/Gizy jest bardzo męczące. Męcząca jest pustynia, męczące są wąskie korytarze w piramidach, męcząca jest jazda wielbłądem oraz stanie w korkach. Męczący, chociaż to akurat w pozytywnym znaczeniu, jest nadmiar wrażeń. Do końca dnia siedziałem więc sobie na tarasie i patrzyłem na Piramidy.

Przed wejściem do hotelu spotkałem jeszcze młodego chłopaka, góra 10 lat. Sprzedawał rzeczy zrobione przez jego rodzinę. Zauważyłem dwa świetne wielbłądy – w sam raz na pamiątki dla moich córek. Wziąłem płacąc więcej niż chciał, bo całe 100 funtów egipskich, czyli jakieś 12 złotych. Resztę gotówki przekazałem Saidow i Hasanowi w formie bakszyszu w podziękowaniu za dwa świetnie spędzone dni. Następnego dnia byłem już w domu.

Jeden komentarz do “Yalla habibi

  1. Ciekawe zdjęcia i filmiki, zwłaszcza ten z wielbłądemi panoramą miasta. Ciekawostki historyczne pogłębiły i uzupełniły moją wiedzę o Egipcie np o budowniczym o imieniu Imhotep, i to jest fajne W prosty i ciekawy sposób opisujesz swoje emocje i to też jest fajne Z wielką uwagą i zaciekawieniem przeczytałam twój wpis.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *