Kategorie:

Z Chin wyjechaliśmy metrem

Zanim jednak się to stało, musieliśmy spędzić 26 godzin w chińskim pociągu, pokonując tym sposobem ponad 1700 km z Nankinu do Shen Zhen. Całe szczęście jakoś wyjątkowo nie był on przepełniony. O pociągach chińskich już kiedyś pisaliśmy, ale tym razem zrobiliśmy także kilka zdjęć wagonów sypialnych, tzw. „hard sleeper”, czyli leżanki nie podzielone na przedziały. Alicja miała miejsce środkowe, ja na samej górze (pod samiutkim sufitem, gdzie ledwo się zmieściłem:).

Pożegnanie z Nankinem było trudniejsze, niż się nam wydawało, że będzie. Mimo tego, że naprawdę mamy już ochotę wracać, to jakoś przyzwyczailiśmy się do tamtejszych miejsc, potraw, a nawet niektórych ludzi. Widać było nawet, że ludzie przyzwyczaili się także do nas, czego dowodem było zaproszenie na kolację, jakie otrzymaliśmy od właścicieli naszego ulubionego baru. Oprócz nas uczestniczyli w niej: znajoma kelnerka, właściciel i właścicielka, jej siostra, kucharz, a nawet jeden z uniwersyteckich wykładowców. Atmosfera była bardzo miła i musimy się zgodzić ze stwierdzeniem jednej z osób, że „w Chinach jest dużo ludzi i są również tacy, którzy są bardzo życzliwi”. (Musimy jednak przyznać, że nie często było nam dane obcować z tymi życzliwymi…)

Tak wiec pociągiem dojechaliśmy do Shen Zhen, miasta granicznego, którego metro posiada dwie stacje przesiadkowe, połączone z metrem hongkondzkim. Takim też sposobem opuściliśmy Chiny. Na granicy dostaliśmy pieczątkę do paszportów, która umożliwia pobyt w HongKongu przez 90 dni – jednak wykorzystamy tylko trzy, ale postaramy się je wykorzystać dobrze.

Pierwsze wrażenia z tej ogromne metropolii były przeciętne. Mieliśmy bowiem małe problemy ze znalezieniem hostelu. Sytuacja wygląda bowiem tak, że większość hosteli w tym mieście znajduje się w jednym budynku, tylko na różnych piętrach. Nam się trafił pokój w hostelu na piętrze trzynastym. W dodatku otrzymaliśmy chyba najmniejszy pokój świata. Może on mieć maksymalnie z 4 metry kwadratowe. Mieści się w nim właściwie tylko łóżko (i to tak małe, że niezbyt wysoka Alicja ledwo prostuje nogi). Bagaże pod nim, no i kilkadziesiąt centymetrów przestrzeni, aby z łóżka zejść – robi wrażenie, chociaż to pewnie i tak nic w porównaniu z japońskimi „hotelami kabinowymi”, o których całe szczęście jedynie słyszeliśmy, a nie było nam dane w nich zamieszkać.

Dzień 1 – spacer.

Jako, że pierwszego dnia przypadła nam średnia jak na HK pogoda (bardzo wietrznie, brak słońca, lekkie zamglenie), to postanowiliśmy wykorzystać go na rozejrzenie się po okolicy, bez specjalnych fajerwerków. Jeśli chodzi o autochtony, to spotyka się tu ludzi wszelkiej przynależności etnicznej i rasowej. Wygląda to mniej więcej jak Londyn, tylko bez Londyńczyków ;). Do Londynu upodabnia Hong Kong także ruch lewostronny. Również języki słyszy się różne, z wyraźną przewagą trzech: angielskiego, kantońskiego oraz mandaryńskiego. Pozostałe języki używane są raczej jedynie przez turystów oraz „zorganizowane grupy imigrantów” chwytających się dorywczych prac.

Architektura jest oczywiście imponująca (nawet Alicja, która nie przepada za architekturą współczesną została przygnieciona). Najwyższe i najdziwniejsze budynki świata (szczególnie na samej wyspie Hong Kong). Do tego szereg oryginalnych rozwiązań urbanizacyjnych, sprawiających, że jest to najbardziej „kompaktowe” miasto, jakie widzieliśmy – przynajmniej tzw. Central. Najciekawszy jest system „kładek” wiodących ponad ulicami (jak i chodnikami), dzięki którym można przechodzić od budynku do budynku na wysokości 2 pietra. Ponadto wszystkie ścieżki, chodniki, kładki, tunele, ulice, estakady wzajemnie się przeplatają, często na niewiarygodne sposoby. Po ulicach zaś jeżdżą głównie taksówki (to ponad połowa pojazdów w ścisłym centrum) oraz piętrowe autobusy, a także piętrowe tramwaje! Do tego dochodzi bardzo rozbudowane i sprawne metro, tak wiec komunikacja wygląda na znakomitą. Co bardziej bogaci wybierają jednak jeszcze inny środek lokomocji, a mianowicie helikoptery, które często widuje się ponad budynkami, na których mają lądowiska.

Innym ciekawym elementem krajobrazu są parki, które upchane zostały pomiędzy skrzyżowania i wieżowce. Tutejszy klimat sprzyja utrzymaniu zieleni w dobrej kondycji, a do tego dodaje się różne instalacje wodne, wodospady itp., tak więc jest w nich bardzo przyjemnie. Całość jest zawsze bardzo zadbana, czysta i przyjemna. Nie ma w nich ani krzty dzikości, ani jednego chwastu.

Ogólnie Hong Kong zrobił na nas bardzo pozytywne wrażenie, a na razie i tak mało widzieliśmy. Po wielkiej metropolii spodziewaliśmy się czegoś znacznie gorszego, większego chaosu, więcej syfu – jednak jest zupełnie inaczej!

Pod wieczór udaliśmy się do Muzeum Kosmosu (skusił nas ładny budynek w kształcie kopuły;) na projekcję „Gwiazdy”, która dla Alicji była czymś nowym i ciekawym, a dla mnie była gorszą wersją projekcji, które widziałem w Toruniu :). Zaraz po tym, poszliśmy na promenadę, z której jest dobry widok na pokaz laserów na wieżowcach, który odbywa się codziennie o 20.00. Niestety była mgła i niewiele zobaczyliśmy. Jutro planujemy zobaczyć go jeszcze raz, tym razem z Victoria Peak.
Jutro również wypływamy na jedną z bardziej dziewiczych wysp, o nazwie Lamma, gdzie mamy zamiar wygrzać się na pięknej plaży – temperatury sięgają tu obecnie koło 22 stopni (tym gorszy będzie dla nas szok termiczny po powrocie do kraju, lecz na razie korzystamy).

Pierwsze fotki z HK:

Nasz hostel do najpiękniejszych nie należy:

A takim czymś płynęliśmy na wyspę (zdjęcie zrobione przez rusztowanie – zrobione z bambusów oczywiście):

Zdjęcia nocą:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *